Ziewnęła przeciągle i mocniej przycisnęła do piersi oprawiony w skórę notatnik. Przebierała nogami tak szybko, że co chwilę przydeptywała przydługą szatę. Choć oświetlona zaklęciem lumos różdżka nie była w tym momencie koniecznością, bo słońce już zaczynało powoli rozświetlać korytarze, i tak trzymała ją wyciągniętą przed siebie.
To musiało być coś naprawdę poważnego, skoro profesor McGonagall poprosiła ją o wizytę tak wcześnie rano…
Skręciła w boczny korytarz i już miała zacząć wspinać się po schodach, gdy na przeciwległej ścianie dojrzała wykrzywioną w wyrazie frustracji twarz.
– Moja droga, no już bez przesady! – wrzasnęła piskliwie Iris z obrazu. – Ledwo byłam w stanie zasnąć tej nocy przez stukot twoich wątpliwej jakości obcasików, a teraz jeszcze budzisz mnie skoro świt?! Czy ty magii w sercu nie masz?!
Hermiona przystanęła. Do tej pory nie zwracała uwagi na Iris Pius, która nagminnie przypatrywała jej się z niechęcią ilekroć przechodziła obok portretu. To było dla niej novum, bo zazwyczaj postaci uwiecznione na obrazach chętnie wdawały się z nią w pogawędki i nie doświadczyła z ich strony żadnych przykrości.
Westchnęła ciężko i machnęła różdżką w powietrzu, by ta zgasła.
– Czy teraz lepiej, panno Pius?
Iris prychnęła.
– Już się wystarczająco o tobie nasłuchałam przez minione tygodnie, nie mam ochoty oglądać cię ani chwili dłużej!
Cała senność wyparowała z niej w ułamku sekundy. Już miała ochotę zacisnąć dłonie w pięści, ale wytrzymała. To była tylko marna prowokacja. Nie powinna psuć sobie humoru, zwłaszcza przed rozmową z profesor McGonagall.
– Wybacz Iris, nie mam teraz czasu. Na przyszłość będę pamiętać, by omijać twoje portrety szerokim łukiem.
Bez czekania na odpowiedź weszła na pierwsze stopnie schodów.
– Cóż za zarozumiałe dziewczę! – wrzeszczała z dołu Iris. – Ten bułgarski dziwoląg chyba upadł na głowę!
Hermiona przyspieszyła kroku.
Nie. Po prostu – nie. Bułgarski dziwoląg był w tym zamku tylko jeden i ani myślała zaprzątać sobie nim od rana głowę!
Szybko dotarła do kamiennego gargulca. Mruknęła hasło i naprędce wbiegła po spiralnych schodach. Przed wejściem do gabinetu wygładziła szatę, a na twarz przywołała grzeczny uśmiech.
Profesor McGonagall siedziała przy biurku. Tuż nad nim lewitował stos dokumentów, z którego pojedyncze kartki opadały na biurko, gdy dyrektorka zamaszyście składała na nich podpisy. Zaczarowany imbryk dolewał herbaty do filiżanki, którą trzymała w wolnej dłoni.
Hermiona przypatrywała się chwilę w ciszy pracy dyrektorki. Mogłaby przysiąc, że profesor McGonagall powtarzała czynności tak monotonnie, że wyglądała niemal jak ruchoma fotografia.
– Panno Granger, jeżeli mnie pamięć nie myli, miała pani przyjść do mnie dopiero o ósmej. Czemu mogę zawdzięczać wizytę na blisko półtora godziny przed czasem?
– Ja… – Kompletnie ją zamurowało. – Przecież na notatce…
Zaczęła nieporadnie gmerać w kieszeni szaty, by wyjąć z niej perfekcyjnie złożoną karteczkę. Chyba nigdy w życiu rozkładanie papieru nie zajęło jej tak dużo czasu. Gdy w końcu jej się to udało, poczuła, że policzki nabiegły jej krwią.
Panno Granger,
proszę stawić się w moim gabinecie w najbliższy piątek o godzinie 08:00 rano. Chciałabym omówić z Panią pewną niecierpiącą zwłoki sprawę.
Z uszanowaniem
Minerwa McGonagall
Świetnie. Fenomenalnie. Wpatrywała się w cyfry na karteczce tak usilnie, jakby pod wpływem jej wzroku miały magicznie się zmienić. Niestety – taki rodzaj pożytecznej magii pozostawał poza jej zasięgiem.
Westchnęła ciężko i potargała dłonią loki.
– Ja… bardzo panią przepraszam. Nie wiem, jak mogłam popełnić taki błąd. Wrócę o umówionej godzinie.
– Żaden problem, panno Granger. Zapraszam. – Profesor McGonagall w końcu podniosła głowę znad dokumentów i wskazała dłonią jedno z krzeseł ustawionych naprzeciw biurka. – Skoro już tu pani jest, nie widzę sensu w odkładaniu rozmowy na później.
W duchu odetchnęła z ulgą. Przyznawała to niechętnie sama przed sobą, ale poprzednie dni dość mocno dały jej w kość. Mimo perfekcyjnie rozpisanych planów lekcyjnych, godzin planowania tematów i zaklęć, nie przewidziała jednej rzeczy – podejścia uczniów. Choć pytania o Harry’ego już prawie w ogóle nie pojawiały się podczas lekcji, uczniowie wcale nie przyswajali wiedzy tak chętnie, jak zakładała. Nie dość, że nocne patrole z Malfoyem dość mocno wybijały ją z rytmu, to jeszcze zmuszona była wymyślać wieczorami sposoby na zachęcenie uczniów do nauki, a w konsekwencji tego prawie w ogóle nie sypiała.
Dzięki Merlinowi, że profesor McGonagall była tak wyrozumiała i nie dostała reprymendy już na starcie.
– Napije się pani herbaty, panno Granger?
Wciąż było jej trochę głupio za swoje gapiostwo, więc po prostu skinęła w ciszy głową i obserwowała, jak z pobliskiego kredensu uniosła się filiżanka, która po chwili wylądowała w jej dłoniach. Zaczarowany imbryk jak na zawołanie poderwał się z biurka i napełnił ją herbatą.
– Panno Granger… – zaczęła profesor McGonagall łagodnym tonem – jak bardzo nie chwaliłabym pani silnego charakteru i skrupulatności, tak muszę nadmienić, że nie zawsze jest to zaletą. Czy w ostatnim czasie nie wzięła pani na siebie zbyt dużo?
No świetnie, mogła się tego spodziewać. Nie dość, że musiała znosić obecność Malfoya, wygłupy ChErKova i niesubordynację uczniów, to teraz jeszcze zawiodła swój dziecięcy autorytet. Spodziewała się, że do tego rodzaju reprymendy w końcu dojdzie, ale i tak czuła się… po prostu głupio. To nie tak miało wyglądać!
Westchnęła ciężko i objęła się ramionami, a zaczarowana filiżanka podskoczyła wysoko i zaczęła lewitować nad jej kolanami.
– Wszystko w porządku, proszę pani. Chyba po prostu… – przygryzła nerwowo wargę – potrzebuję więcej czasu na to, żeby dotrzeć do uczniów. To jest na ten moment mój największy problem; nie wiem, jak ich motywować do nauki.
Nie była to stuprocentowa prawda, ale… kłamstwo też nie. Mało komfortowe było krążenie wokół tematu, ale po poprzedniej rozmowie z Malfoyem odnosiła wrażenie, że nie powinna być tak wylewna, skoro przed przyjęciem stanowiska nauczycielskiego nie znała całej prawdy o swojej roli w Hogwarcie.
Na samą myśl o tym, że słowa Malfoya wpłynęły na jej sposób postrzegania profesor McGonagall, krew w niej wrzała, ale nie mogła odmówić mu racjonalnego argumentowania swoich podejrzeń.
– To tylko lekkie przemęczenie. Jestem pewna, że jutro będę już w pełni sił.
Dyrektorka przez chwilę mierzyła ją uważnym spojrzeniem, którego nie była w stanie rozczytać. Być może oceniała szczerość jej słów? Z chwili na chwilę czuła się coraz mniej komfortowo, ale nie chciała dać tego po sobie poznać. Chwyciła lewitującą filiżankę i pociągnęła z niej donośny łyk.
– Rozumiem. Dziękuję za pani szczerość, panno Granger. W razie, gdyby problemy z uczniami narastały, proszę nie wahać się zapytać o radę. – Profesor McGonagall wyprostowała się w fotelu. – Wiem, że jest pani w ostatnim czasie przytłoczona dużą liczbą obowiązków, ale chciałabym prosić o jeszcze jedną rzecz…
W ostatniej chwili powstrzymała się przed skrzywieniem. Być może przy każdym innym nauczycielu okazałaby swoje niezadowolenie wprost, ale nie przed profesor McGonagall.
Dla ukojenia nerwów wzięła jeszcze jeden łyk herbaty, a gdy odsunęła filiżankę od ust, uśmiechnęła się i skinęła głową. Skoro i tak już straciła trochę w oczach dyrektorki, to dodatkowe zajęcie mogłoby jej pomóc odbudować reputację. Najwyżej przez najbliższy miesiąc będzie dosypywać do kawy liście młodej mandragory, które ostatnio polecił jej Neville.
Profesor McGonagall przyjęła jej zgodę z wyraźną ulgą na twarzy.
– Jest to sprawa niezwykle delikatnej materii, więc liczę na pani dyskrecję, panno Granger.
Hermiona zmarszczyła brwi. Delikatnej materii? Przy całym natłoku obowiązków, któremu musiała stawiać codziennie czoła, nie brzmiało to zbyt obiecująco…
– Zapewne jest pani świadoma, że nie wszyscy nauczyciele zostali wybrani przez radę nadzorczą Hogwartu. Niestety – w tym roku miałam w tej kwestii bardzo mało do powiedzenia i chociaż to nie był mój wybór, pewne decyzje zostały… podjęte. – Profesor McGonagall skrzywiła się. Zdjęła okulary i zaczęła przecierać je skrajem szaty. – Będę szczera, panno Granger. Ministerstwo wymaga nie tylko akceptowania ich wyborów, ale też sprawowania kontroli nad ich… protegowanym.
Hermiona miała wrażenie, że coś ciężkiego opadło jej na dno żołądka. Nie była w stanie przywołać w pamięci momentu, w którym dyrektorka wypowiadała jakieś słowa z tak mocno wyczuwalną dezaprobatą.
– Rozumiem… – odpowiedziała powoli. Cały sens tej sprawy wydawał jej się dość jasny, ale wciąż miała wrażenie, że coś jej umykało. – Jak w takim razie mogę pomóc?
Profesor McGonagall chwyciła lewitującą filiżankę i upiła z niej łyk. Westchnęła ciężko.
– Ministerstwo domaga się szczegółowych raportów odnośnie rzetelności wywiązywania się z obowiązków pana Malfoya. Początkowo miałam pewne trudności z wyborem osoby na tyle kompetentnej, by udźwignąć takie zadanie, ale pani, panno Granger… – spojrzała na nią znacząco – zaufam i wierzę, że nie pożałuję swojej decyzji.
Hermiona spodziewała się, że w końcu ten temat wypłynie. I, o Godryku, niech ją testral kopnie, że ten cholerny Malfoy jednak miał rację... Zadziwiające natomiast było to, że dyrektorka poruszyła tę kwestię właśnie teraz. I choć bardzo chciała dopytać o szczegóły, wiedziała, że to nie był odpowiedni moment.
– Pani profesor, może pani na mnie liczyć. Proszę jednak powiedzieć, bo nie do końca rozumiem, do czego ma się ograniczać moja rola?
Dyrektorka machnęła różdżką, a z pobliskiego kredensu uniósł się plik dokumentów, który płynnie wylądował na biurku.
– Ma pani przed sobą wzór raportów, które otrzymałam przed rozpoczęciem roku od Ministerstwa. Pani zadaniem będzie wypełnienie odpowiednich dokumentów i przedstawienie mi ich do akceptacji.
Hermiona sięgnęła po pierwszą z kartek i naprędce prześledziła jej treść. Godziny lekcyjne, tematy zajęć, formy czasu wolnego… Na Merlina! Nie odczuwała względem Malfoya nawet krzty sympatii, ale w tej chwili niemalże mu współczuła. Właśnie miała w rękach jedną z najlepszych kart przetargowych, na jaką mogła liczyć, ale z drugiej strony… cholera, to było po prostu… poniżające.
– Czy mogę na panią liczyć, panno Granger?
Gdy podniosła wzrok na dyrektorkę, przez chwilę miała wrażenie, że widziała w jej oczach niepewność.
– Oczywiście, pani profesor. Zajmę się tym jeszcze dzisiaj. – Już sięgała po dokumenty, żeby wstać i opuścić gabinet, ale dyrektorka zatrzymała ją ruchem dłoni.
– Mam do pani jeszcze jedną, niecierpiącą zwłoki sprawę…
Chyba dostrzegła jej niezbyt zachwyconą minę, bo dodała pospiesznie:
– Spokojnie, to nie ma nic wspólnego z pani dodatkowym zadaniem. Tym razem sprawa dotyczy obowiązków dyrektorskich.
Hermiona odetchnęła głęboko. Usiadła głębiej w fotelu i starała się zachować neutralny wyraz twarzy. Tylko ta jedna sprawa, a później wypije dużą, gorącą filiżankę kawy.
– W związku ze zmianami, które narzuciło na nas Ministerstwo, jestem zmuszona w najbliższych tygodniach opuścić szkołę, żeby… dojść do porozumienia. Na ten czas nadrobiłam wszystkie formalności konieczne do płynnego funkcjonowania Hogwartu – wskazała dłonią na piętrzące się stosy dokumentów – więc proszę nie zaprzątać sobie tym głowy. Najważniejsze zadanie, które na czas mojej nieobecności narzuciło Ministerstwo, powierzam do zorganizowania pani.
Hermiona obserwowała dyrektorkę z rosnącym niepokojem. Miała wrażenie, że dziś odkryła zupełnie nowe oblicze Minerwy McGonagall. Dwa razy tak otwarcie wyraziła niechęć wobec czyjegoś działania… to nie mogło wróżyć nic dobrego.
***
– … i dlatego właśnie my, jako nowa kadra nauczycielska, będziemy odpowiedzialni za przygotowanie obchodów podczas Nocy Duchów.
Słowa z trudem przeszły jej przez gardło. Uparcie wpatrywała się w okno, byleby tylko nie musieć patrzeć na twarze pozostałych.
ChErKov z pewnością gapił się na nią w ten głupi, nachalny sposób, Malfoy jak zwykle miał wszystko gdzieś, a Neville… Przełamała się i spojrzała na przyjaciela, który wyglądał na skrajnie przerażonego tak niewymagającym obowiązkiem. No tak, Neville był jej jedyną nadzieją. Słabo to wszystko wyglądało. Bardzo słabo.
– Gratuluję, Granger. – Malfoy spojrzał na nią z kpiącym uśmiechem. – Dla takich chwil zostałaś wicedyrektorką. Powodzenia życzę.
Nie była w stanie zareagować, kiedy odwrócił się i skierował w stronę wyjścia z pokoju nauczycielskiego. Czyżby musiała tak szybko wykorzystać tę jedną, minimalną przewagę, którą nad nim miała?
Już otwierała usta, jednak w tym samym momencie Ognian wyrwał się w stronę Malfoya. Objął go ramieniem i bez żadnych oporów zaciągnął z powrotem do biurka.
– Malfoy, druhu mój! – ChErKoV patrzył na niego spod gniewnie zmarszczonych brwi. – Jak to tak? Damę w potrzebie zostawiać? My w Bułgarii…
– Ręce przy sobie, ChErKov – wycedził Malfoy.
Ognian chyba nie był tak całkiem pozbawiony instynktu samozachowawczego, bo puścił skraj jego szaty.
– Tak lepiej.
Malfoy strzepnął szatę w miejscu, w którym ChErKov jej dotykał. Wygładził materiał i spojrzał jej prosto w oczy.
– Naprawdę Granger? Chcesz robić wszystko pod dyktando Ministerstwa? Jeśli każą ci uczyć po… bułgarsku… – uniósł znacząco brwi – zaakceptujesz to i zaczniesz…
– Ejże! Toż to świetny pomysł jest! – wykrzyknął rozpromieniony ChErKov. – Wiecie, że nauka w obcym języku pomaga w zapamiętywaniu materiału? A my w Bułgarii…
Hermiona przewróciła oczami i westchnęła ciężko. Zerknęła na Neville’a z nadzieją, że chociaż on ją wesprze, ale… nie. Nie mogła na niego liczyć. Wyglądał, jakby znalazł się w środku konfliktu zbrojnego i miał zaraz dostać zawału.
– Nikogo nie obchodzi, co się dzieje w cholernej Bułgarii – warknął Malfoy. – Wracając… Granger, przecież Hogwart to nie jest wakacyjna szkółka czarodziejska dla dzieciaków. Nie musimy organizować zabaw, nie musimy wycierać nosków i nie musimy nikogo niańczyć. To szkoła magii. Kropka. Na tym powinny kończyć się nasze zadania.
Hermiona kilka razy zacisnęła dłonie w pięści. Musiała to jakoś wytrzymać – obiecała profesor McGonagall, że wywiąże się z obowiązku. Nie było innej opcji. Założyła ręce na piersi i wyprostowała się dumnie.
– Zabawa będzie zorganizowana, nie ma dyskusji. A ty, Malfoy – rzuciła mu chłodne spojrzenie – nie powinieneś psioczyć tak otwarcie na Ministerstwo, w dodatku w pokoju nauczycielskim, gdzie ktoś mógłby cię usłyszeć. Chyba wiesz, co mam na myśli, prawda?
Malfoy przez chwilę przypatrywał jej się uważnie, więc była w stanie idealnie wychwycić moment, w którym dotarł do niego sens jej słów. Zmrużył oczy.
– Widzę, że rola, o której rozmawialiśmy, przypadła ci do gustu.
Już miała dodać coś kąśliwie, ale w porę zauważyła, że Ognian przysłuchiwał się ich wymianie zdań z niemałym zainteresowaniem. A Neville… Biedny Neville chyba obrał taktykę ducha i udawał, że nikt go nie dostrzegał.
– Tak jak wcześniej powiedziałam: zabawa zostanie zorganizowana, ale…! – Zgromiła spojrzeniem Malfoya, gdy ten już otwierał usta. – Nie musimy robić z tego takiej szopki edukacyjnej, jakiej wymaga od nas Ministerstwo. Pozostawili nam pewną swobodę, z której warto skorzystać. Możecie podać swoje pomysły. Ja zastanawiałam się nad sprawdzianem wiedzy, połączonym z…
– Ja wiem! – Ognian ryknął tak głośno, że popijająca z piersiówki Trelawney, która siedziała po drugiej stronie pomieszczenia, zachłysnęła się. – Myśmy mieli taką tradycję dla pierwszorocznych w Durmstrangu! Konkurs taki, na ważenie wywaru żywej śmierci. Kto tylko zaśnie, ten wygrywa!
Hermiona poczuła, jak cała krew odpłynęła jej z twarzy.
– Nie mów mi, że ci, którym się nie udało…
Wszyscy troje spojrzeli na Ogniana, ale ten tylko klasnął w ręce i zatarł je. Dopiero po chwili spostrzegł, że jako jedyny się uśmiechał.
– No co? – Spojrzał na nich zdumiony. – To długa tradycja bułgarska, którą pierwsi uczniowie od nas przenieśli do Durmstra…
– No. – Malfoy przerwał ChErKovowi i spojrzał na nią wyraźnie rozbawiony. – Nasz przyjaciel zaproponował rozwiązanie, składnikami mogę się zająć. W czymś jeszcze potrzebujesz pomocy?
Nie mówił na poważnie. Nie mógł mówić na poważnie.
– Przestań się tak dąsać, Granger. Jednak miałem rację z tym poczuciem humoru u Gryfonów, co?
Zacisnęła ze złością usta, ale nic nie odpowiedziała na ten złośliwy przytyk. Godryku! Dlaczego ona? Za co?!
Odetchnęła głęboko i zawiesiła wzrok na szkicach, które zdążyła przygotować podczas poprzedniej przerwy. Gra terenowa ze sprawdzianem wiedzy naprawdę wydawała jej się dobrym pomysłem…
– Co chcesz zaproponować, Hermiono? – wtrącił nieśmiało Neville.
– Racja, już wracam do tej myśli. – Westchnęła, wertując kolejne kartki. – W wytycznych od Ministerstwa było wspomniane, że zabawa powinna iść w parze z wiedzą, więc uważam to za podstawę. Być może dobrym pomysłem będzie gra terenowa z zagadkami historycznymi?
– Uczniowie wyśmieją cię szybciej, niż zdążysz dokończyć obwieszczanie tego cudownego pomysłu.
– W-wydaje mi się, że nie będziemy w stanie zorganizować czegoś dla wszystkich uczniów… – dodał cicho Neville. – Ich jest za dużo...
– Salazarze… Longbottom zaczął myśleć. – Malfoy przewrócił oczami. – Granger, nie chcę torpedować wszystkich twoich pomysłów, więc nie dawaj mi ku temu powodów. Quiz zostanie wyśmiany, zabawa terenowa też. W sumie możemy to zignorować – mi nie robi to różnicy. Ale wydawało mi się, że chciałaś zorganizować coś, przy czym nasi kochani uczniowie nie będą woleli rzucić się z wieży astronomicznej.
– Nie bądź śmieszny! – Prychnęła rozeźlona. – Z wieży astronomicznej, co to w ogóle za wymysł?!
Wbiła w Malfoya wściekłe spojrzenie i zacisnęła dłoń w pięść. Musiała wytrzymać, musiała się kontrolować! Na pamięć Godryka, była nauczycielką! Wytrzyma… wytrzyma…
– J-Jeśli mogę to… – Neville dłubał butem podłogę, jakby chciał wywiercić w niej dziurę. – Wieża astronomiczna to nie jest taki zły pomysł…
– Słucham? – Hermiona zwiesiła ramiona i westchnęła ciężko. – Naprawdę uważasz…
– Nie mam na myśli tego, co powiedział Draco! – Neville wyraźnie się speszył. – Ale gdyby wieża astronomiczna mogła posłużyć za punkt, do którego muszą dotrzeć uczniowie?
– Moglibyśmy zaczarować korytarze tak, by stworzyły jeden wielki labirynt… – mruknął pod nosem Malfoy, bacznie obserwując bladego Neville’a.
– A odnalezienie odpowiedniej drogi wymagałoby użycia wiedzy i umiejętności magicznych! – Hermiona miała wrażenie, że doznała olśnienia. – Neville, jesteś genialny!
– Taaak, Longbottom jest. – Malfoy spojrzał na nią z politowaniem.
– Na pewno przysłużył się sprawie bardziej niż ty! – odpowiedziała z szerokim uśmiechem. Być może powinna bardziej trzymać się w ryzach i nie pozwalać sobie na takie złośliwości, ale naprawdę! Ten pomysł był świetny! W końcu wszystko powoli się układało i mogłaby przysiąc, że Hogwart nie był jednak dla niej tak obcy, jak do tej pory myślała.
***
Powinien być zirytowany. Może nawet trochę był, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu na widok wiercącej się na krześle Granger.
Dopił sok dyniowy i usiadł wygodniej.
No naprawdę nie mógł zrozumieć, czym oni się tak przejmowali. Longbottom był zielony na twarzy, Granger co i rusz podczas kolacji odchodziła od swojego miejsca, żeby dopytać go o przygotowania, jakby sama ich nie sprawdzała przynajmniej trzy razy… Ten perfekcjonizm kiedyś ją zgubi, ale nie było to jego zmartwienie.
Co dość nieoczekiwane to bułgarski dziwoląg zachowywał się najnormalniej. Siedział po prostu i zerkał co jakiś czas na nich.
Westchnął ciężko. Przeklęte Ministerstwo. Gdyby nie ta cudna kontrola, Granger nie wymusiłaby na nim współpracy.
Chyba powinien jej współczuć, bo do tego zadania wzięła tylko osobę, która i tak nie miała wyboru, Longbottoma, który prędzej zjadłby żywą mandragorę, niż odważył się odmówić komukolwiek i Bułgara, który… cóż, właściwie nie miał pomysłu, dlaczego się zgodził. Fakt, że Granger nie poprosiła o pomoc nikogo z dłuższym stażem jasno wskazywał, iż czuła się cholernie niepewnie z nową rolą.
Tak, zdecydowanie powinien jej współczuć, ale nie potrafił. Skoro była na tyle pewna siebie, żeby postawić mu ultimatum, mógł chyba założyć, że potrafiłaby wyegzekwować coś od innych, bardziej doświadczonych nauczycieli. A tego nie zrobiła…
Potrząsnął głową. Kogo to obchodziło? Niech ten wieczór po prostu minie i będzie miał wolne do niedzieli.
– Malfoy, jesteś pewien, że to zaklęcie zwodzące na czwartym…
Prawie podskoczył w miejscu, kiedy usłyszał cichy szept Granger tuż koło swojego ucha. Salazarze. Skoro perfekcjonizm miał ją zabić, czemu nie zrobił tego teraz?
– Jeżeli nie jesteś pewna moich zdolności i własnego nadzoru, idź jeszcze raz sprawdzić – warknął.
– Jak możesz z taką lekkomyślnością podchodzić do każ…
– Nic nie poradzę na twoje obawy, Granger – przerwał jej, tym razem spokojnym tonem. – Jeżeli chcesz mieć pewność, że wszystko zostało zrobione należycie, powinnaś sama się tym zająć. Ja mogę tylko jeszcze raz potwierdzić, ale, sądząc z tych pięciu spacerów, które w ciągu pół godziny do mnie wykonałaś, nie ma to dla ciebie znaczenia. Nie uspokoję cię inaczej, więc równie dobrze możesz dać mi spokój.
Nic nie odpowiedziała, ale nadal patrzyła na niego.
Nie, nie będzie miał wyrzutów sumienia. Najprawdopodobniej, nawet gdyby ich relacje były bardziej zażyłe, nic więcej nie mógł dla niej zrobić. Dlatego też zignorował rodzącą się w jej oczach histerię.
– W czymś jeszcze mogę pomóc?
– Nie… na nic innego nie liczyłam – odparła, odwracając się na pięcie.
Cóż, może i nigdy nie spodziewał się takiego obrotu spraw, ale czerpał pewną przyjemność z jej towarzystwa. Te uszczypliwości między nimi i obserwowanie końskich zalotów ChErKova zdecydowanie stanowiły niezłą rozrywkę.
Zerknął na stoły uczniów. Kolacja dobiegała końca, więc niedługo szanowna pani dyrektor powinna zabrać głos.
Niechętnie przyznawał przed sobą, że pomysł i realizacja tej wielkiej, wspaniałej aktywizacji uczniów nie były bezdennie głupie, ale… chyba zaczął rozumieć, dlaczego inne domy tak negatywnie odbierały Ślizgonów.
O ile w przypadku pozostałych uczniów mógł domniemywać, że nie będzie większych oporów, tak w jego dawnym domu…
Cóż, nie widział tego do końca jako wadę, ale w realizacji planów Granger na pewno to podejście nie będzie pomocą.
Wzdrygnął się, kiedy Granger kilkakrotnie zastukała łyżeczką o puchar, a odgłos, zwielokrotniony zaklęciem, rozniósł się echem po sali.
– Dziękuję za uwagę – zaczęła. – Z coraz większego hałasu wnoszę, że uczta dobiega końca, ale nie znaczy to, że i wspólny wieczór musi się kończyć. – Granger uśmiechnęła się nerwowo, patrząc na uczniów. – Co powiecie na małą zabawę?
Z tym pytaniem było tak wiele rzeczy nie tak, że nawet nie wiedział, od czego zacząć wyśmiewanie jej w myślach. Nie… nie mogła tego powiedzieć. Teraz wątpił, żeby nawet Puchoni chcieli wziąć udział w tej małej zabawie.
– Tak… tak… – Granger przewracała w dłoniach pucharem. – Eee… Zanim pójdziecie do dormitoriów, będziecie musieli… znaczy chcemy, żebyście wzięli udział…
– Młodzieży! – Ognian z werwą wstał z krzesła. – Słuchajcie, co panna Granger mówi, bo to rozrywka godna będzie! Macie moje słowo!
Usłyszał przytłumiony śmiech uczniów.
Całkiem niezła pogoda. Tak nie za chłodno jak na tę porę roku, a i niebo gwieździste na suficie Wielkiej Sali…
Salazarze za co?! Nie chciał się temu przysłuchiwać. Nie mógł tego oglądać.
– Dziękuję, profesorze ChErKov. Jak już mówiłam, ta aktywność może być całkiem zabawna, jeśli będziecie ze sobą współpracować. A właściwie nie wszyscy uczniowie, tylko reprezentanci. Właśnie, bo każdy dom…
Mogłaby sobie darować sugestię dobrej zabawy. W ogóle lepiej by było, gdyby zapisała wcześniej, co chciała powiedzieć i to odczytała.
Przewrócił oczami. Wystarczyłaby prosta informacja: Wybierzcie najlepszych z każdego roku, którzy waszym zdaniem będą godnymi reprezentantami. Ich zadaniem będzie dotarcie do jednej z wież wskazanej na mapie. Po drodze spotkacie magiczne pułapki, które utrudnią wam dotarcie. Czas jest nieograniczony, a nagrodą sto punktów dla domu.
Och, czyżby udało mu się streścić w kilku zdaniach to, co Granger, najwidoczniej, miała zamiar dukać przez cały wieczór? Niemożliwe!
I po co w ogóle zgodziła się na to? Najwyraźniej rola wicedyrektorki jej nie pasowała, ale…
Zmarszczył brwi. W sumie nie zastanawiał się nad tym, ale coś mu przestało odpowiadać. Mając w pamięci Granger z czasów szkolnych, to… no nie. Ona się tak nie denerwowała, potrafiła zachować zimną krew i zrównywała go z powierzchnią ziemi podczas pyskówek.
Zerknął na nią. Nawet nie przysłuchiwał się jej paplaninie, bo to nie miało najmniejszego sensu, zapewne i tak by nie zrozumiał, co chciała przekazać.
Dlaczego tak zmieniła swoje podejście, zachowanie? Niby nie było to jego sprawą, ale to dość ciekawa obserwacja, że komuś może tak gwałtownie zmienić się charakter.
– Poza tym… poza tym zapewniamy całkowite bezpieczeństwo, więc… no…
Na Merlina, ona sprzedawała magiczne ubezpieczenia czy tłumaczyła przebieg rywalizacji?
Westchnął ciężko. Nie. Nie wierzył, że zamierzał jej pomóc. Może… Nie, nie mógł dłużej tego słuchać. Wstał.
– Wejdę w słowo, profesor Granger – przerwał jej. Kiedy spojrzała na niego nie miał pojęcia, czy była bardziej wściekła czy wdzięczna. Dziwny widok. – W skrócie: wybierzcie najlepszych z każdego roku, którzy waszym zdaniem będą godnymi reprezentantami. Ich zadaniem będzie dotarcie do jednej z wież wskazanej na mapie. Po drodze spotkacie magiczne pułapki, które utrudnią wam dotarcie. Czas jest nieograniczony, a nagrodą sto punktów dla domu. Wybrani nauczyciele będą nadzorować całość, żeby nie dopuścić do żadnych wypadków. Czy ktoś ma pytania?
Patrzył po stołach. Niektórzy uczniowie szeptali między sobą, inni wyraźnie podekscytowani rozglądali się po kolegach.
Nieźle. Wystarczyło wspomnieć o nagrodzie i jaka milusia atmosfera powstała. Może nawet nikt nie będzie narzekać.
– Tak… Tak jak profesor Malfoy powiedział, tak w skrócie wygląda przebieg naszej zaba… rywalizacji. Dajemy wam godzinę na naradzenie się w pokojach wspólnych nad wyborem kandydatów, którzy po upływie tego czasu mają stawić się w Wielkiej Sali po bardziej szczegółowe instrukcje. Eee…
Nie dziwił się jej zmieszaniu. Właśnie wbijały w nią wzrok setki uczniów, którzy najwidoczniej mieli szczerą chęć, żeby wziąć udział w tej całej szopce.
Nie, nie chciał patrzeć na Granger, bo domyślał się, na jak zachwyconą mogła wyglądać. A oczywiście o jego wkładzie nikt nie będzie pamiętał.
***
O, kolejny uczeń. Nie silił się nawet na zaklęcia niewerbalne, tylko pod nosem mamrotał od niechcenia formułki uroków.
Dlaczego nie chodzili w grupach? Może i jemu też nie najlepiej wychodziła współpraca, ale miał na tyle rozumu w głowie, żeby w określonych sytuacjach podjąć wysiłek wchodzenia w interakcję z innymi.
Powstrzymał ziewnięcie. Ile jeszcze będzie czekać? Siedział ukryty w zaczarowanej wnęce przy ścianie którąś godzinę z rzędu i tylko patrzył, jak te małe gamonie z trudem walczyły z najprostszymi przeszkodami. Edukacja magiczna chyba naprawdę schodziła na psy, skoro nawet szósto i siódmioroczniacy mieli problemy z takimi błahostkami.
Ech… nie spodziewał się, że dożyje czasów, kiedy będzie psioczył na młodsze pokolenia. Ależ stary ramol się z niego zrobił! Cóż, może to kwestia jego cudnego humorku, który utrzymywał się, odkąd ponownie trafił w mury zamku?
Podskoczył w miejscu, kiedy w kieszeni jego szaty coś zawibrowało. Co, do…?! Ach, oczywiście. Granger zaczarowała zwykłe kamienie, żeby móc przekazywać informacje. Genialny sposób! Jak mógł o nim zapomnieć?!
Wyciągnął kamyk i… co? No, to jednak musiał pogratulować Granger złożonego zaklęcia, skoro nie tylko wibracje miała w zanadrzu. Na kamieniu mógł odczytać starannie wykaligrafowany napis: Wszyscy uczniowie odnaleźli drogę do wieży. Ravenclav zwyciężył. Proszę, aby nauczyciele nadzorujący powrócili do Wielkiej Sali, by pogratulować zwycięzcom.
Mógł domyślać się, jaką miał minę. Naprawdę musiał uczestniczyć w tej szopce? Sądził, że odbębnił już skrzacią robotę i był wolny, ale najwidoczniej nie. Najwidoczniej nie dane mu będzie…
Moment, moment. Mógł przecież przyjść grubo spóźniony. Wątpił, żeby Granger z tym swoim perfekcjonizmem miała ochotę czekać na niego, a równocześnie sam wywiąże się z obowiązku i stawi na miejscu.
Cóż z tego, że takie zachowanie było dziecinne? Raczej nikt nie spodziewał się po nim czegoś lepszego.
Przeciągnął się i wygodniej ułożył na fotelu, który wyczarował. Cholera! Że też nie zabrał ze sobą niczego do czytania! Nawet ten szmatławiec, Prorok Codzienny, byłby jakimś ratunkiem, ale nie przewidział, że będzie musiał zabić czymś czas.
Właściwie znał idealny sposób.
***
Tym razem nie udało mu się stłumić ziewnięcia. Chyba musiał zwolnić, bo po tylu godzinach bezruchu nie miał zaufania do swojej koordynacji. Zwłaszcza w przypadku schodzenia ze schodów.
Jeszcze raz ziewnął. Zatrzymał się na półpiętrze i potarł twarz dłońmi. Musiał się dobudzić! Jakoś wyrwać z tego stanu odrętwienia, żeby na pierwszy rzut oka nie było widać, na czym spędził kilkadziesiąt ostatnich minut. Salazarze! Jednak picie Ognistej z piersiówki w pomieszczeniu o wielkości dwóch metrów kwadratowych nie było najlepszym pomysłem.
Chociaż… czy wielkość pokoju miała znaczenie? Pewnie znaleźliby się jacyś ludzie, którzy znajdą argumenty, że… Kurwa! Czy to miało jakieś znaczenie? Musiał się dobudzić. Teraz. Natychmiast.
Że też zapomniał o swoim tricku! Wyciągnął różdżkę, krótko nią machnął, a chłodny strumień powietrza zaatakował jego twarz. Cóż, było lepiej, ale żeby uznać to za zadowalające rezultaty, musiałby mieć się za optymistę. Trudno, ważne, żeby uczniowie niczego nie zauważyli.
Zbyt szybko, jak na jego gust, dotarł na szczyt schodów prowadzących wprost do sali wejściowej.
Kiedy był w ich połowie, usłyszał przytłumione krzyki. Przyspieszył.
– On tam został, pani dyrektor, naprawdę!
– No, widzieliśmy go tylko chwilę, a potem pyk! i nigdzie nie możemy go znaleźć!
O co chodziło? Zmrużył oczy, przezornie chwycił w kieszeni szaty różdżkę i przekroczył próg Wielkiej Sali.
Granger stała pośrodku stołu nauczycielskiego, tuż obok niej Longbottom i ChErKov. Cała trójka nie wyglądała najlepiej. Mógłby się założyć, że Longbottom znowu był lekko zielony na twarzy.
Szybko omiótł spojrzeniem uczniów. Nie dostrzegł niczego szczególnie niepokojącego. Niektórzy mieli lekko osmolone włosy, inni wyraźnie drżeli, najwidoczniej nadal nie mogąc uwolnić się z Zaklęcia galaretowatych nóg, ale to przecież nie było nic poważnego.
Co się stało, na Merlina?
Zerknął na Granger, która w tej samej chwili skrzyżowała z nim spojrzenia. Początkowo wyglądała na szczerze przerażoną, ale w miarę jak kontakt wzrokowy utrzymywał się, strach ustępował. Na początku gniewnie zmarszczyła brwi, a po chwili zauważył, że zacisnęła dłonie w pięści.
– Malfoy! To wszystko twoja wina!
Dobrze, że łyknął coś mocniejszego. Przynajmniej dziesiątki par oczu, które się w niego wpatrywały i ich pełne pretensji spojrzenia były mniej wyraźne.
Salazarze… a było odmówić.
Ach ten Draco, niby kilka lat starszy, ale wciąż w sercu wciąż taki sam. No nie mogę z niego, naprawdę. Jakby tu najlepiej utrudnić życie Granger, ale jednocześnie nie pogorszyć swojej sytuacji? No najlepiej się upić w pomieszczeniu wielkości klatki, same plusy. Ciekawa jestem, co się przez niego wydarzyło i czy będzie miał przez to jakieś konsekwencje. Zaczynam się robić monotematyczna, ale lubię wasze główne postacie szczególnie za błyskotliwość, inteligencje i mam wrażenie, że oboje są dobrymi obserwatorami otaczającego ich świata.
OdpowiedzUsuńHermiona za to zdaje się być trochę zmęczona, nauczanie chyba daje jej w kość, ale nie dziwię się, w końcu nic nie idzie po jej myśli. Nie mogę się doczekać aż "bułgarski dziwoląg" będzie podejmował więcej prób, by się do niej zbliżyć. A to jak próbował uspokoić uczniów, było wręcz urocze.
Mam nadzieję, że nowy rozdział niedługo :)
Pozdrawiam,
G.
Bardzo nam miło, że rozdział przypadł Ci do gustu. Trochę męczyłyśmy się przy pisaniu go - stąd też tak długa przerwa. Na szczęście dostałyśmy ostatnio mocny zastrzyk weny i kolejny rozdział jest już niemalże ukończony, a kolejne powoli się piszą. Możliwe, że puścimy ósemkę już za dwa tygodnie. ^^
UsuńKonkurencja bardzo ciekawa, szkoda, że nie została bardziej szczegółowo opisana, lecz rozumiem i nie narzekam. Draco jak Draco wciąż jest cyniczy, lecz myślę, że lepiej wygląda tak zachowany w tym opowiadaniu. Zdaje mi się, że Hermiona jest lekko przewrazliwona tym wszystkim. Czekam na następny rozdział, więcej słodziutkiego Bułgara i to, co wyniknie z raportu Hermiony. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam K. (siedem-listów.blogspot.com)
No oczywiście, że słodziutki Bułgar się pojawi! To opko bez ChErKova byłoby tylko grafomanią pozbawioną serca. xD
UsuńUmieram z ciekawości co tam się wydarzyło. Hermiona powinna być bardziej obiektywna w stosunku do Malfoya... Trochę to nie w porządku, ale może z biegiem czasu zmieni swoje podejście do jego osoby. Dobrze się czyta te przemyślenia Draco na temat Hermiony. Dużo weny przy pisaniu dalszych rozdziałów!
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękujemy za życzenia! Wena, jak widać po częstotliwości dodawania rozdziałów, jest potrzebna na zaraz. XD
Usuń