– Milusia atmosfera, co?
Trudno było nie zgodzić się z Teodorem. Omiótł wzrokiem korytarz, w którym zdecydowanie większa część osób patrzyła na nich, jakby za chwilę mieli wysadzić wszystko w powietrze rogiem buchorożca. Ale i spojrzenia z ich strony nie wyglądały na zbyt przyjazne.
Cóż, jednego nie mógł odmówić – atmosfera była gorąca.
– Nie mogę się doczekać, aż nas stąd wyrzucą – mruknął.
– Nie zrobią tego. – Teodor uśmiechnął się promiennie. Zbyt promiennie. – Nie odważą się, bo muszą pamiętać o moim ostrym piórze.
– A ja muszę użerać się z twoim małym móżdżkiem – warknął. – Naprawdę myślisz, że twoje pisemko…
– Nie rozumiesz czegoś, Smoku – przerwał mu Teodor. – Twój ojciec ma rację w jednej kwestii: oni już popełnili błąd. Zapraszając nasze stronnictwo, uznali nas, choćby po części, za równych. Obowiązują równe zasady, a teraz wiedzą, że jeżeli je złamią, zostanie to nagłośnione.
Nie spodziewał się usłyszeć czegokolwiek rozsądnego z jego ust, a tu proszę. Miła niespodzianka. Co prawda Teodor przeceniał swoje pismo – z tego, co Draco wiedział, pierwsze partie Tygodnika Wyklętych nie cieszyły się wielkim sukcesem w sprzedaży, chociaż… skoro zainteresowanie nie było zerowe, można uznać to za jakieś tam osiągnięcie.
Problem mieli taki, że nawet jeśli czarodzieje dowiedzieliby się o jakiejkolwiek awanturze podczas posiedzeń, to czy…
– Draco…
Oderwał wzrok od czarodzieja, na którego trochę zbyt długo patrzył, tkwiąc w zamyśleniu, i spojrzał na Teodora. Wyraźnie zbladł.
– Czy to nie Crabbe’owie i Goyle’owie?
Coś cholernie zimnego i ciężkiego opadło mu na dno żołądka, kiedy podążył jego wzrokiem. Był przekonany, że serce mu na moment zamarło, gdy na ułamek sekundy zerknął na twarz byłego towarzysza.
Schował drżącą dłoń do kieszeni szaty. Spokój. Wcale nie musiał znowu sobie tego robić. Dość sztywno pochylił się, kiedy członkowie obu rodzin ich mijali. Nie był, po prostu nie był w stanie wydobyć z siebie głosu.
– I jak, Draco? – Teodor stanął przed nim z zatroskaną miną.
– Dobrze – mruknął. Wziął wdech. Nie po to po wojnie robił wszystko, żeby przezwyciężyć wyrzuty sumienia, by teraz… Cholerny Nott! Wcale nie musiał brać winy na siebie. To tylko jego odpowiedzialność. – Nie musisz mnie kontrolować.
– Wiesz co, Smoku?
Chyba trochę uspokoił Teodora, skoro wrócił do ksywki.
– Nigdy nie odgadnę, co ci chodzi po głowie.
– Gdybym dostał galeona za każdym razem, kiedy ja albo ty po wojnie to mówiliśmy, mógłbym przebić ród Malfoyów bogactwem.
Przez chwilę patrzył na niego osłupiały, żeby zaraz parsknąć śmiechem.
– W takim razie bardzo mało wiesz o zasobności naszych skarbców.
– No już tak nie unoś się, nie unoś. – Teodor popchnął go lekko, bo tłum czarodziejów w końcu doczekał się i sala obrad została otwarta, a oni stali, wadząc wszystkim wchodzącym. – Ej! – Pomimo że wcześniej go popychał, Teodor teraz stanął i wlepiał w niego oczy. – Powiedziałeś skarbców?
Powstrzymywał chęć parsknięcia śmiechem na widok jego miny.
– Rusz się – blokujemy ruch.
***
Coraz lepiej rozumiał mugoli i szlamy. No nie mogło być tak, że wszystko z nimi związane z góry trzeba uznawać za śmieszne.
Dawniej kpił sobie z ich słabości i chęci, a może nawet konieczności, szukania oparcia w jakichś absolutach, ale tego popołudnia chyba musiał porozglądać się za jakąś wspólnotą wiary w dowolnego boga, nawet jeśli związane by to było z uciążliwym towarzystwem mugoli, bo nie miał pojęcia jak konstruować swoje prośby do mitycznego bytu.
Naprawdę chciałby prosić kogoś na tyle potężnego, żeby zniszczył budynek Ministerstwa, nielicznych oszczędził, a resztę zlikwidował wedle uznania.
– … zgodnie z dekretem z dnia piętnastego lipca tysiąc osiemset sześćdziesiątego trzeciego roku o konieczności kontroli nad magicznymi stworzeniami…
Nie. Walić to wszystko. Jego skromną osobę ten cały bóg też mógłby zabić. Przynajmniej nie byłby torturowany, tylko w spokoju mógłby spędzić wieczność w niebycie. A w sumie, jeśli byłby członkiem jakiegoś wyznania, może czekałoby go coś lepszego po śmierci, więc widział same plusy dla tego rozwiązania.
Rozejrzał się po sali. Siedział w najbardziej wysuniętej na lewą stronę ławie, tuż pod ścianą, i ledwo mógł dostrzec osoby siedzące pośrodku. Tych z ławek po prawej stronie pomieszczenia widział dokładnie, bo siedzieli naprzeciw niego. Jednak miał już dość obserwowania tych rzędów – przez całe przemówienie reprezentanta ich stronnictwa wyglądali na niezwykle zadowolonych, jakby pozostali uczestnicy byli porażeni tak doskonałymi planami dla świata czarodziejów.
Głupota. Debilizm. Ignoranctwo…
Mógłby tak wymieniać w myślach górnolotne wyzwiska, ale to przecież robił przez ostatnią godzinę. Nie miał pojęcia, że pierwsze posiedzenie czarodziejskich polityków będzie tak naprawdę résumé każdego stronnictwa. Gdyby wiedział, przygotowałby sobie jakieś eliksiry na uspokojenie.
Już po pierwszym wystąpieniu tych z środka miał dość. Ale teraz, kiedy do głosu doszli debile siedzący naprzeciw niego, miał ochotę zostać pożywieniem dla gumochłonów, byleby uciec stąd. Aż uszy więdły, kiedy słuchało się tych bzdur.
Dlaczego czarodzieje mieliby wybić wszystkie magiczne stworzenia? Żeby tylko biednym, biednym mugolkom nic się nie stało? I jak można było tak przeinaczyć dekret o magicznych stworzeniach? Może nie był biegły w prawie, ale wątpił, żeby udało się tam znaleźć coś, co sugerowałoby eksterminację magicznych stworzeń jako najlepszą metodę na polepszenie relacji z mugolami.
A mówią, że głupota musi mieć jakieś granice. Właśnie był świadkiem czegoś dokładnie odwrotnego.
Zerknął na jedyne miejsce na sali, przy którym powinny siedzieć osoby bezstronne. Reprezentanci całego świata magicznego, duma pokoleń, oni. Minister Magii z piętnastką doradców.
Nigdy nie słyszał lepszego żartu niż bezstronny Shacklebolt. Wcale nie wywodził się z tej grupki pośrodku. Wcale. Ale dla dobra swojego pijaru miał udawać bezstronnego sędziego.
Draco był ciekaw, jak uda mu się to osiągnąć, skoro powinna być też respektowana wola większości. Po tak cudnym posiedzeniu, gdzie mógł słuchać światłych przedstawicieli innych stronnictw, miał już absolutnie wyjebane, jaki plan mógł mieć ojciec. Gorszego niż poprzednie nie mógł przedstawić, więc to za niego trzymał kciuki i tylko czekał, aż wszystko wypali, ludzie przejdą na ich stronę, a Shacklebolt będzie wił się i prężył, byle tylko nadal było po staremu. Jak jego stronnictwo chciało.
Przynajmniej będzie miał zapewnioną rozrywkę.
Prawie podskoczył na fotelu, kiedy z naprzeciwka rozległy się gromkie brawa. Salazarze! To naprawdę koniec?
Zamarł. Tępota płynąca z poprzednich przemówień uśpiła jego czujność za bardzo. Zerknął kilka rzędów niżej, gdzie na przedzie siedział jego ojciec z Herthą i Zabinim.
– Serdecznie dziękuję za tę porywającą mowę!
Shacklebolt wstał i uśmiechnął się dobrodusznie, patrząc na wracającego do swoich debila. Draco z niesmakiem zauważył, że pomimo tak wielu zmian w życiu Ministra Magii – wygrana wojna, zawrotna kariera, szczęście prywatne – kieł w uchu nadal pozostał na miejscu. Co to w ogóle miało znaczyć? Ktoś dla żartu przytwierdził to klątwą na stałe? Innego wytłumaczenia nie widział, bo to ani przyjemne dla…
Mung. Wyląduje w Mungu, jeśli będzie zwracał uwagę na takie błahostki.
– A teraz proszę o zabranie głosu przez przedstawiciela ruchu czystokrwist… – Shacklebolt przerwał w pół słowa wyraźnie zmieszany. – Nie wiem, czy to oficjalna…
– Nazewnictwo jest nieistotne. – Ojciec wstał z miejsca.
Draco nie mógł nie zauważyć, że atmosfera zgęstniała w ułamku sekundy. Jakby swoboda sprzed chwili była udawana. Teraz gdzie tylko się nie rozejrzał, widział zacięte twarze. Cóż, nie mógł odmówić ojcu odwagi.
– Dziękuję za zaakceptowanie naszej prośby. Nie miałem możliwości zrobić tego osobiście, a listowna forma to zdecydowanie zbyt mało. – Ojciec lekko skinął głową Shackleboltowi, kiedy stanął na podium.
Draco uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że nieczyste zagrywki, próba zwrócenia wszystkich przeciw sobie i wprowadzenie chaosu do teoretycznie uporządkowanego świata będą chlebem powszednim dla ojca i w każdym, nawet najdrobniejszym geście, słowie, minie powinien się tego doszukiwać, ale żeby tak już na wstępie? Ojciec nie przebierał w środkach. Już teraz widział, jak niektórzy pochylali się ku sobie i nie musiał mieć wynalazku bliźniaków Weasley, żeby wiedzieć, o czym szeptali.
– Nie ma prawa, które zakazuje jakimkolwiek zorganizowanym grupom branie udziału w polityce, panie Malfoy. – Shacklebolt zacisnął zęby, kiedy na jego słowa ludzie zamiast się uspokoić, jeszcze głośniej szeptali. – Przejdźmy do meritum – warknął.
O. Pięknie. Ładnie. Czyli już nawet nie trzymali się porządku obrad? Gdzie ładna zapowiedź? Przedstawienie mówcy? Informacja o czasie, jaki jest przewidziany na mowę?
Czas na przedstawienie.
– Dziękuję, panie ministrze. Skoro moja zapowiedź jest nietypowa i dość swobodna, ja również postawię na swobodę.
Nieźle. Wytknął brak profesjonalizmu na dzień dobry, to co zostawił na koniec? Spojrzał na Teodora. No doprawdy pracuś się z niego zrobił. Notował tak, jakby od tego zależało jego życie. Chyba źle osądził, że wcześniej Nott żartował, kiedy mówił, że od teraz jego mottem będzie: zawsze czujny, zawsze na tropie.
– Może i wspomniałem, że nazewnictwo jest nieistotne, ale uważamy, że odpowiednie definicje w prawodawstwie są podstawą dla zachowania praworządności. Chaos nie służy nikomu… w tym punkcie chyba wszyscy są zgodni, prawda?
Draco powstrzymał się przed parsknięciem śmiechem, kiedy ojciec pochylił głowę w stronę osób z pozostałych stronnictw. Oczywiście nikt nie przejawiał chęci przytaknięcia, ale jeżeli takie drobne manipulacje będą stałym elementem tego przemówienia, rozrywka mogła być jeszcze lepsza, niż przypuszczał.
– Sądzę, że tak. A przynajmniej mam nadzieję, że pozostałe strony z równie wielką powagą co my podchodzą do porządku prawnego. Dlatego zanim nasze stronnictwo przedstawi swój program, musimy dojść do konsensusu w jednej, bardzo istotnej kwestii.
Oho. Draco zerknął na Zabiniego, któremu najwyraźniej nie mógł zejść z ust tryumfalny uśmiech. To już? Już pozna ten wielki plan?
– Jak definiujemy mugoli? Uznajemy ich za rów…
– To skandal!
– Kto zaprosił śmierciożerców?!
– Ja to zgłoszę do…
– Spokój! – Shacklebolt nie miał problemów, żeby ze swoim basem przebić się przez chór oburzonych głosów. – Bardzo proszę o uszanowanie prawa do wypowiedzi. A panu, panie Malfoy – spojrzał na ojca stanowczo – radzę szybko przejść do sedna bez niedopowiedzeń.
– Oczywiście, panie ministrze – wycedził ojciec.
Może i ojciec wyglądał na nieco rozeźlonego, ale Draco był przekonany, że to tylko gra. Taka błahostka nie wyprowadziłaby go z równowagi.
– Kontynuując. Mamy tutaj stronnictwo – wskazał na środkowe rzędy – które pragnie zachować dotychczasowy porządek w świecie magicznym. Istnieje też grupa – tym razem nie wysilił się i tylko zerknął na prawą stronę półokrągłego pomieszczenia – która chce większego zaangażowania we współpracę z mugolami. Teraz powstaje pytanie, jak prawnie zdefiniować mugola czy też, zgodnie z aktualną nowomową, nieczarodzieja?
Draco zmrużył oczy. O czym…? Serce zabiło mu jak oszalałe. Nie. Ojciec się nie poważy. Drgnął, kiedy Teodor trącił go łokciem. Też musiał zrozumieć, dlaczego latał po tych wszystkich szpitalach jak… nomen omen… wariat.
– Jeżeli zgodnie z wolą większości, choć z różnym poziomem entuzjazmu dla tego planu, mugole mają być traktowani na równi z czarodziejami, najważniejsza ustawa o ochronie tajności świata magicznego musi zostać odrzucona.
Ojciec zrobił chwilę przerwy, żeby członkowie zgromadzenia mieli moment na przyswojenie tych słów.
– Zaklęcie Zapomnienia, zgodnie z uchwałami z szesnastego wieku, nie zostało włączone do grupy zaklęć niewybaczalnych tylko przez swoją przydatność względem mugoli, ale w tym samym dokumencie prawnym zapisano, że użycie go przeciw czarodziejom jest przestępstwem.
– Panie Malfoy…
Nigdy nie sądził, że będzie świadkiem, kiedy osoba czarnoskóra zblednie. Chyba powinien współczuć Shackleboltowi, że przyszło mu być ministrem w takiej chwili.
– Panie ministrze – przerwał mu ojciec – wnoszę o uszanowanie prawa do wypowiedzi przed zgromadzeniem.
Nastała cisza, a miny ich przeciwników nie były już tak butne. Chyba każdy rozumiał, do czego ojciec zmierzał.
– Najpierw musimy ustalić tę kwestię, żeby nasze stronnictwo mogło działać zgodnie z obowiązującym prawem, które byłoby jednoznaczne. Nie możemy dopuścić do sytuacji, w której jedynie dla wygodnej ideologii używa się mugoli jak przedmioty w starciach światopoglądowych. Nie mogą być równocześnie w mowie aktywistów równi, a w prawie nadal stać niżej. Chyba że… – ojciec nie wytrzymał, bo wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu – nie są równi.
Nagle przypomniały mu się słowa Blaise’a o zapędzeniu w kozi róg. Salazarze… nie posądzał ojca o tak misterny plan. A to dopiero początek.
Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Musiał trzymać rękę na pulsie. Musiał poznać plany ojca, bo przecież obiecał sobie, że nie mógł dopuścić do powtórki z przeszłości. Teraz jak na dłoni widział, dlaczego Blaise był tak przekonany o powodzeniu dla ich stronnictwa. I o ile początkowo mogło przynosić to tylko dobre zmiany dla świata czarodziejów, tak w późniejszym okresie… nie widział innego kandydata, który hamowałby dalekosiężne plany ojca.
Potrząsnął głową. Musiał wyrzucić natrętne myśli, żeby móc skupić się na przemówieniu.
– Ustalmy jeszcze jedną rzecz. – Ojciec rozejrzał się po sali. – Między dawnymi poplecznikami Czarnego Pana a resztą świata magicznego poza jedną, ogromną różnicą w metodach, może też motywacjach, reszta różnic była detaliczna.
Za ostro! O kurwa! O czym ojciec w ogóle mówił?!
– W czym świat magiczny różnił się od… Voldemorta? – Widać było, z jakim trudem przyszło ojcu wypowiedzieć to imię. – Mugole nigdy nie byli dopuszczani do świata magicznego, czarodzieje zawsze bronili i bronią nadal im wstępu. Krzywdy? – Ojciec wyciągnął z kieszeni różdżkę i machnął nią, a po chwili trzymał w dłoni kawałek pergaminu. – To sądzę, że według większości byłaby największa różnica między poplecznikami Czarnego Pana a resztą, ale potrafię udowodnić, że to nieprawda.
Draco zagryzł wargi chyba po raz pierwszy w życiu, kiedy obserwował tę scenę. I co teraz? Jeszcze chwilę temu widział przyszłość dla ruchu czystokrwistych, ale teraz miał już tylko Azkaban przed oczami, kiedy ojciec tak mocno odleciał.
– Mugole od wieków są niszczeni przez czarodziejów, tylko nie mówi się o tym głośno, a każdą taką sprawę z radością oddaje ich uzdrowicielom. Ile razy Ministerstwo bezrefleksyjnie dawało wolną rękę w rzucaniu Zaklęcia Zapomnienia? Jest to liczba niepoliczalna. A ile razy sprawdzano, jak to działa na mugoli i jakie są długofalowe efekty choćby najdrobniejszego błędu przy rzucaniu? Liczba jest prostsza do oszacowania. Zero.
Ojciec jeszcze raz machnął różdżką. Draco wzdrygnął się, kiedy na stole przed nim pojawił się pergamin. Zapewne replika tego, który ojciec trzymał w dłoni.
– To jest lista stu dwudziestu siedmiu nazwisk mugoli, którzy tylko w ostatnim kwartale na terenie wyspy zostali zniszczeni przez przedstawicieli Ministerstwa. Trafili do mugolskich uzdrowicieli, którzy nie mają szans ich uleczyć. Dlaczego nie zabrano ich do Munga? Oczywiście zakładając, że szpital ma tyle miejsc… No? Dlaczego?
W sali nadal było cicho. Nikt nie odważył się wejść z ojcem w polemikę.
– Nikt nie zna odpowiedzi? A może większość zna, ale boi się prawdy? – Ojciec zmrużył oczy. – Nie leczy się takich mugoli, ponieważ nie można ponownie rzucić Zaklęcia Zapomnienia na nich. Ich umysł nie wytrzymałby takiej dawki magii. Nawet niektórzy czarodzieje mieliby z tym problem i dlatego Zaklęcie Zapomnienia powinno być umieszczone pośród zaklęć niewybaczalnych, ale dla naszej wygody nie zrobiono tego.
Draco przeżywał prawdziwą karuzelę emocjonalną podczas przemówienia ojca. Teraz był niemal pewien, że unikną więzienia.
– Nie podałem tych danych, żeby wybielić swoją przeszłość albo przeszłość osób, którzy razem ze mną tworzą… dobrze, nazwijmy to już oficjalnie ruchem czystokrwistych… Podałem je po to, żeby uświadomić czarodziejskiemu światu, że to wygodne – mieć kozły ofiarne, żeby karmić swoje ego mylnym wyobrażeniem o własnej wspaniałomyślności. Tak naprawdę w niewielkim stopniu różnicie się od nas. Różnica między wami a nami jest jedna: my zrozumieliśmy błędy i winy z przeszłości, wy aktualnie tworzycie sytuację, przez którą w przyszłości będziecie musieli zrozumieć błędy i winy. Nie można pozwolić, żeby aresztowania były przeprowadzane tylko za posiadanie innego zdania niż oficjalna propaganda zwycięzców. My, czystokrwiści, chcemy stworzyć świat magiczny, w którym mugole będą mogli przebywać na jego obrzeżach, dbając równocześnie o ich zdrowie psychiczne, a szlamy będą miały do niego wstęp dzięki mocy. Ale żeby to zrobić, trzeba ustanowić porządek w prawie.
Draco prawie parsknął śmiechem. A więc to tak? Ta cała gadka o przeszłości, o biednych, uciśnionych mugolach to tylko wejście na emocje? Cały czas chodziło o to, żeby prawnie spisać mugoli jako stojących niżej od czarodziejów?
Zgrabnie to ojciec wymyślił. Teraz nawet nieprzychylne im gazety będą musiały choćby mimochodem wspomnieć o tym drobnym problemie w ustawodawstwie, co zmusi Ministra i resztę zgromadzenia do poważnej dyskusji, może nawet przegłosowania i podjęcia ostatecznej decyzji.
Jeżeli przyjmą mugoli za równych, zapewne ustawa o tajności będzie musiała zostać odrzucona. Jeżeli nie zrobią tego… wtedy na scenę będzie musiał wejść on, żeby pilnować ojca.
– Musimy być ze sobą szczerzy. Aktualnie mamy tylko trzy wyjścia. Dwa logiczne, jedno tchórzowskie i niespójne. Pierwsze: uznajemy mugoli za równych, czyli ujawniamy się światu niemagicznemu, co ostatecznie nie wiadomo do czego doprowadzi. Drugie: uznajemy mugoli za jednostki stojące niżej od czarodziejów, ale nawet jeśli tak się stanie, będę wnioskował o przydzielanie do każdej Brygady Uderzeniowej czarodzieja specjalizującego się tylko w Zaklęciach Zapomnienia, żeby takie przypadki – wyżej uniósł dłoń z listą nazwisk mugoli – nie powtórzyły się więcej. I ostatnie, trzecie rozwiązanie: udajemy, że problemu nie ma, chowając głowę w piasek, a niektóre grupy – zerknął na prawą stronę sali – nadal będą mogły wykrzykiwać swoje zakłamane hasła bez pokrycia w prawie, taplając się w hipokryzji. To tyle na początek. – Ojciec lekko się ukłonił. – Żeby móc przedstawić program polityczny naszego stronnictwa, musimy ustalić tę kwestię, więc nie mam już nic do dodania.
Nie mógł udawać przed sobą, że nie zrobiło to na nim wrażenia. Poniekąd podziwiał opanowanie i doskonałą strategię ojca, ale też bał się swojej roli w tym wszystkim. Chyba był defetystą, skoro nawet zwycięstwo ich stronnictwa uznawał za zagrożenie.
***
Ręce drżały jej tak mocno, że jeszcze chwila, a z tej cholernej gazety zostałyby strzępy. Uwolnić szlamy?! UWOLNIĆ SZLAMY?! Nigdy nie sądziła, że będzie myśleć o kimś gorzej niż o Malfoyu, a tu proszę! Teodor Redaktor-Od-Siedmiu-Boleści Nott przekroczył skalę absurdu, o której istnieniu w swojej głowie nawet nie wiedziała.
Rzuciła podrzędnego szmatławca na biurko i odchyliła się na krześle.
Nieprawdopodobne. Chyba naprawdę kompletnie dała się porwać obowiązkom, skoro istnienie takiej abominacji przeszło tuż pod jej nosem kompletnie niezauważone. I coś takiego leżało sobie, od tak, na widoku w pokoju nauczycielskim! Kto był w ogóle tak pozbawionym smaku gburem, żeby zostawić to marne pisemko…
Doznała tak gwałtownego olśnienia, że nieomal zakrztusiła się śliną.
Malfoy. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała? Przecież on, Zabini i Nott to nierozłączne trio, które zapewne doskonale jest świadome swoich wzajemnych poczynań. No pięknie. A już zaczynała mieć w stosunku do niego jakieś pierwsze odruchy sympatii. Ugh, na samą myśl ją mdliło! Zasrany, nadąsany arystokracik. Naiwna była, oj naiwna, wierząc, że po tym wszystkim choć trochę zmienił podejście do nieczarodziejów. Cholerny gbur!
Westchnęła ciężko i objęła się ramionami. Zerknęła pospiesznie na zegar. Zostało jej tylko dziesięć minut do patrolu z Nevillem. Nie było sensu, żeby szła tak późno w nocy robić awanturę w lochach. Zapewne okazja do konfrontacji i tak trafi się dość szybko… Właśnie! Jak mogła zapomnieć? Przecież po dzisiejszym patrolu kazału mu przynieść raporty! Początkowo było jej trochę źle z tym, że Malfoy będzie musiał tak długo na nią czekać, ale teraz ani trochę nie było jej go żal. Jeżeli miał czas na czytanie takich bzdur, to i na nią mógł trochę dłużej oczekiwać.
Klnąc pod nosem przeróżne obelgi w stronę Malfoya, zaczęła przebierać się w wygodniejszą szatę. No naprawdę! Mógł ją chociaż poinformować o tym, że Nott rozprowadza takie pismo, w dodatku, jak wywnioskowała z okładki, w Hogsmeade… tak blisko szkoły! A gdyby uczniowie zaczęli czytać ten cholerny tygodnik? Przecież to tak skrajnie pisana propaganda… czego młodsi mogliby tego nie zauważyć! Zresztą, sam pomysł tego, że ktoś mógł popierać te chore wizje Lucjusza Malfoya…
Zamarła. Lucjusz mógł mieć swój wyimaginowany świat, ale… czy Draco wciąż podzielał jego poglądy? Na samą myśl o tym niewidzialny supeł zaciskał się na jej żołądku. Nie zależało jej kompletnie na jego sympatii, ani trochę! Ale… zaczynali odnajdywać powoli wspólny język i dzięki temu te nocne patrole nie były już takie złe.
Nawet śmiechy uczniów mu wybaczyła. Co prawda do niedawna czerwieniła się na samą myśl o swoim wybuchu i legendarnym już dla całej szkoły tekście Malfoy, to wszystko twoja wina!, ale teraz dawała radę opanować zażenowanie. Nadal poniekąd uważała, że skoro uczeń utknął w magicznej pułapce kilkanaście metrów przed jego nosem, można uznać za błąd Malfoya, to jednak samą pułapkę rozkładał Neville, a ona to zaakceptowała, ale… Koniec. Przebaczyła, zapomniała po części, a nawet…
Nie! Patrol, musiała się skupić!
Wyciągnęła różdżkę z kieszeni i po mruknięciu Lumos wyszła na korytarz. Przebierała pospiesznie butami, licząc kroki, żeby tylko zająć czymś myśli. Dlaczego czuła się tak niekomfortowo z myślą, że Malfoy…?
– H-Hermiono!
Podskoczyła w miejscu i zatrzymała się gwałtownie. Zerknęła za siebie na Neville’a, który stał pod Ścianą Pamięci.
– Wybacz, Hermiono, ale kompletnie nie zwróciłaś na mnie uwagi. Wolałem cię zawołać, bo szłaś na takim rozpędzie, że zatrzymałabyś się pewnie dopiero w lochach…
Poczuła, że policzki nabiegły jej krwią. Zaśmiała się nerwowo, tarmosząc po lokach. O Godryku… Musiała koniecznie poświęcić chwilę przed snem na przemyślenie pewnych spraw, bo skoro nawet Neville był w stanie zauważyć, że zachowuje się idiotycznie, to z całą pewnością wszyscy dookoła również to dostrzegali.
– Dziękuję, że na mnie poczekałeś – zaczęła pogodnie, gdy Neville podszedł, by zrównać z nią krok. – Jak ci idzie na lekcjach? Pierwszoroczni sprawiają mi chyba najwięcej problemów ze wszystkich klas...
– Nawet nie mów. – Neville wyraźnie zmarkotniał. – Puchoni koniecznie chcieli mi pomóc w przesadzaniu niektórych roślin i teraz połowa z nich uschła… Zastanawiam się, czy nie zrobili tego specjalnie. W dodatku Mercy Bennet, ta nowa Krukonka, wiesz… młodsza siostra Louisa, który podpalił miesiąc temu portret Grubej Damy…
Historia wyjątkowo problematycznych kawałów rodzeństwa Bennet ciągnęła się tak długo, że w czasie jej trwania zdążyli przejść całe lochy i parter.
Ze wszystkich sił próbowała uważnie słuchać Neville’a, wtrącać coś od czasu do czasu, a jednocześnie mieć oczy dookoła głowy, ale… cholera, była już tak zmęczona! Na samą myśl o wchodzeniu na wieżę astronomiczną robiło jej się słabo.
– Chyba masz już na dzisiaj dość, co? – zagaił Neville, gdy od dłuższego momentu milczała wpatrzona w schody. – Jeżeli chcesz, mogę dokończyć patrol sam. I tak miałem jeszcze później zajrzeć do szklarni.
W pierwszym odruchu od razu chciała zaprzeczyć; nie w jej stylu było porzucanie obowiązków, nawet przy tak złym humorze i zmęczeniu. Im dłużej jednak nad tym myślała, tym bardziej oferta Nevilla była kusząca. Chwila! A gdyby tak…?
– Dziękuję za propozycję, Neville, ale nie zostawię cię z tym samego. Co ty na to, żebyśmy się po prostu rozdzielili?
Mogła być przemęczona, ale umysł nigdy jej nie zawodził. Rozdzielenie się przy tym patrolu było najlepszym pomysłem, a jednocześnie nie łamała w żaden sposób wytycznych. Przecież było w nich powiedziane, że ma mieć oko tylko na Malfoya, a ten patrol go nie uwzględniał.
– Jestem na tak! – Neville uśmiechnął się niemrawo. – Pójdę na wieżę astronomiczną, jeżeli ci to odpowiada. Chciałem zerknąć, czy widać z niej moje nowe sadzonki, bo wiesz – ściszył głos do konspiracyjnego szeptu – trochę bawiłem się ostatnio eliksirami! Dzięki temu mój mech rosiczkowaty świeci w ciemności!
Prychnęła cicho pod nosem i pokręciła głową.
– Rany, to... brzmi interesująco, naprawdę! W takim razie ja jeszcze zajrzę do pokoju życzeń i...
– Jak mech już dojrzeje i wypuści kwiaty to dam ci znać! Ponoć rozpylają nocą pyłek, to będzie wyglądać zjawiskowo. – Neville uśmiechnął się szeroko. – To do poniedziałku, Hermiono. Odpocznij trochę!
Powstrzymała odruch skrzywienia się. Pomachała Neville’owi na pożegnanie i odczekała chwilę, aż zniknie za zakrętem.
Westchnęła ciężko i zmusiła się do wejścia po schodach. Może powinna po prostu oblatywać całą szkołę na miotle podczas patroli? Już wolałaby rozbijać się o ściany, niż chodzić w nieskończoność z punktu a do punktu b. Z dwojga złego… lepszy pokój życzeń niż wieża astronomiczna. Wszystko było lepsze od wieży astronomicznej. I tych schodów… Ech, chyba naprawdę powinna pomyśleć nad tym, żeby w jakiś sposób zadbać o swoją kondycję.
Nawet nie zatrzymywała się przed gobelinem z Barnabaszem Bzikiem. Od razu przeszła koło niego kilka razy, usilnie w myślach błagając całą magię Hogwartu, by tajne przejście ukazało się jak najszybciej. Ku jej uldze cegiełki lekko zaszurały, by po chwili uskoczyć o kilka miejsc. Szybko zajrzała do środka, zamknęła drzwi z trochę za dużym rozmachem i ruszyła do schodów.
Zbiegając po kolejnych stopniach, nie była w stanie opanować ziewania. Niechętnie to przed sobą przyznawała, ale chyba rzeczywiście wzięła na siebie zbyt dużo. Dzięki Godrykowi, że dziś był piątek! W końcu będzie mogła się wyspać! A jak już trochę odpocznie, to świat znów powinien nabrać kolorów…
Ziewnęła przeciągle ostatni raz i wyciągnęła rękę do klamki od swojego pokoju. W tym samym momencie coś mocno uderzyło w drzwi, sprawiając, że jej serce zamarło. Strach tym nieoczekiwanych hukiem wspinał się z prędkością światła wzdłuż jej kręgosłupa, powodując dreszcze. Cholera, cholera! Powietrze… brakowało jej powietrza… Musiała oddychać. Oddychaj!
Pospiesznie sięgnęła drugą dłonią do kieszeni, ale wtedy poczuła, jak szczupłe, zimne palce owinęły się wokół jej nadgarstka. Odruchowo próbowała wyszarpnąć rękę, ale uścisk przybrał na sile.
– Panno Granger… – znajomy głos rozbrzmiał tuż przy jej uchu – nie powinna pani sama snuć się nocą po ciemnych korytarzach.
Chwila uświadomienia była zaskakująco krótka. Hermiona wzięła głęboki wdech, zacisnęła usta w wąską linię i z całej siły szarpnęła ręką.
– Ognian, do jasnej cholery! – warknęła trochę głośniej, niż zamierzała. – Czy tobie kompletnie odbiło?! Jak chcesz coś ze mną załatwić to przyjdź rano, najlepiej podczas dyżuru w pokoju nauczycielskim!
ChErKov uśmiechnął się szeroko, w ogóle nie zrażony jej tonem. Ponowiła próbę uwolnienia ręki z jego uścisku, ale w ułamku sekundy jej plecy zostały przyparte do drzwi. No niech tego idiotę szlag trafi! Co mu strzeliło do głowy?!
Zamarła. Nie, tylko nie to… Traciła kontrolę. Znowu. Nie była w stanie chociażby drgnąć mięśniem. Musiała się szybko wykręcić z tej sytuacji, zanim...
– Ognian, przysięgam. – Próbowała zabrzmieć stanowczo, ale była w stanie zdobyć się zaledwie na cichy pisk. – Jeżeli chciałeś mnie nastraszyć, to ci się udało. Możesz już przestać?
Spojrzenie ChErKova nagle złagodniało, ale wciąż trzymał ją przypartą do drzwi. Już otwierał usta, gdy tuż za nim rozbrzmiało ciężkie westchnięcie.
– ChErKov, ChErKov… w Bułgarii takich rzeczy uczą?
Otworzyła szeroko oczy, niepewna, czy dobrze usłyszała. Zerknęła w prawo i… nie. Cholera, nie! Wszyscy, tylko nie on! Malfoy opierał się nonszalancko o ścianę, a przy tym patrzył na nich z tym swoim szyderczym uśmiechem.
Zamrugała szybko oczami, żeby odpędzić łzy. Co za wstyd! Dlaczego akurat teraz musiał tu przyjść?!
– No i będę miał nieprzyjemności… – mruknął pod nosem Malfoy. – Expulso!
Świst zaklęcia był niemalże nie do usłyszenia w porównaniu z ogromnym hukiem, który spowodował Ognian, wpadając na przeciwległą ścianę korytarza.
Hermiona od razu oderwała się od drzwi i wyciągnęła z kieszeni różdżkę. Odżegnała chęć wymierzenia nią w Ogniana. Musiała się kontrolować, mimo że emocje próbowały wziąć nad nią górę. Odetchnęła głęboko. Przetarła rękawem szaty oczy, by jak najszybciej osuszyć łzy i odwróciła się w stronę Malfoya. Już otwierała usta, by jakkolwiek zareagować na zaistniałą sytuację, ale ubiegł ją:
– Mam nadzieję, że wytłumaczysz kontekst zdarzenia w tych swoich raportach, Granger.
Chyba wciąż była oszołomiona, bo chwilę zajęło jej, zanim zrozumiała sens jego słów. Miała na końcu języka jakąś złośliwą odpowiedź, ale… nie. Nie była w stanie po raz kolejny udawać, że jest silna i nieporuszona. Nie tym razem.
– Jestem wdzięczna, że przyszedłeś o umówionej porze.
– Widzę, że słowa podziękowania przychodzą ci z trudem. – Malfoy uniósł brwi. – Nie liczę na nie, ale na uczciwość już tak. Zostawić ci te papiery? Bo już raczej nasz szanowny Bułgar nie ma nic do dodania.
Zerknęła na Ogniana, który leżał nieruchomo pod ścianą, ale szybko odwróciła wzrok. Co miała zrobić w tej sytuacji? Przecież nie mogła tutaj tak zostawić ChErKova, ale z drugiej strony… nie chciała oglądać go ani chwili dłużej. A ten jej brak reakcji na zagrożenie… cholera. Myślała, że miała już ten etap za sobą, że udało jej się to przepracować…
Wzięła jeszcze jeden, drżący wdech. Z każdą chwilą miała wrażenie, że ogarniała ją coraz większa panika. Przeskakiwała kilkukrotnie wzrokiem między Ognianem i Malfoyem, a gdy nie była w stanie dłużej hamować łez, po prostu odwróciła się do nich plecami.
Po dłuższej chwili ciszy usłyszała tylko głębokie westchnięcie.
– Chyba nie chcesz mu po tym wszystkim pomagać? Sam się prosił, trwanie zaklęcia nie jest jakoś specjalnie długie, za chwile sam grzecznie pójdzie do siebie, a rano czeka go milusia droga do szanownej pani dyrektor. Jeżeli go po tym nie wywalą na zbity pysk, znaczy, że ma lepsze plecy niż ja.
Odwróciła się i zlustrowała Malfoya uważnym spojrzeniem. To było tylko wrażenie, czy on naprawdę próbował w tej sytuacji żartować? Z drugiej strony – co innego można w takiej chwili zrobić? Blady uśmiech to chyba jedyne, na co było ją teraz stać.
Odkaszlnęła i objęła się ramionami.
– Chyba… tak, masz rację – zaczęła niepewnie. – To… powiesz mi, co napisałeś w tych raportach?
Malfoy obdarzył ją spojrzeniem mówiącym tak wiele, że niemal zapadła się pod ziemię. Idiotka. Znowu zrobiła z siebie idiotkę.
– Jeżeli koniecznie chcesz, żebym został z tobą chwilę po tym… przykrym incydencie… nie mówię nie, ale moją zapłatą jest szklanka Ognistej.
Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. Cholernik. Na pewno odczuwał satysfakcję z oglądania jej w takim stanie. Godryku, sama przed sobą czuła się żałosna… to co dopiero on musiał sobie myśleć? Zresztą, cholera! Naprawdę? Ognista? Przecież byli nauczycielami, mieli pod sobą setki dzieciaków, a ona była wicedyrektorką, na gacie Merlina! A gdyby ktoś ich przyłapał?! Jak miałaby się z tego wytłumaczyć?! Jeszcze gorzej… jak miałaby spojrzeć w oczy profesor McGonagall?! Mimo to… perspektywa pozostania samą w aktualnym stanie wydawała jej się teraz najgorszą możliwą opcją.
– Jedna szklanka – mruknęła w końcu, uciekając wzrokiem.
– Jak wspomniałem: jedna szklanka. – Malfoy zerknął na Ogniana, który chyba powoli dochodził do siebie. – Ale nie wydaje mi się, żeby twój gabinet był odpowiednim miejscem. – Odbił się od ściany i ruszył w kierunku korytarza.
Już miała za nim ruszać, ale… naprawdę mogła tak po prostu zostawić tu Ogniana? Dość mocno uderzył w tę ścianę, coś mogło mu się…
ChErKov w tym samym momencie sapnął i poruszył ręką. Zanim zdążyła się zorientować, już biegła kilka kroków przed Malfoyem.
– Już myślałem, że wybierzesz bułgarskie towarzystwo. – Malfoy uniósł brwi i uśmiechnął się złośliwie, gdy zrównała z nim krok.
W odpowiedzi posłała mu tylko rozeźlone spojrzenie, po czym przyspieszyła. Jeżeli mieli zdążyć przed świtem dojść do Hogsmeade i z powrotem to naprawdę powinni się pospieszyć…
Skręciła na schody, ale w tym samym momencie, gdy zaczęła zbiegać w dół, coś mocno szarpnęło skrajem jej szaty. W ostatnim momencie powstrzymała rwący się z gardła pisk.
– Co ty do cholery robisz?! – warknęła, wyrywając ramię z uścisku Malfoya.
Ten jedynie westchnął męczeńsko i przewrócił oczami.
– Po pierwsze: znikający stopień. – Wskazał wolną ręką na schody. – Po drugie: nie wiem, jak ty, ale ja nie mam zamiaru łazić nie wiadomo gdzie. Idziemy na górę.
– Na górę? – powtórzyła z niedowierzaniem. – Obleciałam dzisiaj na patrolu niemalże cały zamek, a ty chcesz mnie zaciągnąć…
– Na wieżę zegarową, tak. Znasz jakieś lepsze miejsce, które jest blisko i nie będzie świadków?
– Mówisz to tak, jakbyśmy planowali jakieś morderstwo – wymamrotała.
– Czyli ten jeden półtrup za nami ci nie wystarcza, Granger?
Starała się nie patrzeć na niego, ale z łatwością wyczuła kpinę w jego głosie.
– Jak na mój gust powinniśmy przystopować, bo kadra nauczycielska znacząco się skurczy.
Wytrzyma… wytrzyma… jednak nie. Wbrew woli parsknęła śmiechem, szybko zakrywając usta dłonią. Zerknęła na Malfoya, który na widok jej miny, poruszył znacząco brwiami. Teraz już drżała od powstrzymywanego śmiechu. Stres. To na pewno był stres po sytuacji z Ognianem. Bo wspólne podśmiechujki z Malfoyem to naprawdę szczyt absurdu.
Starała się iść jak najszybciej, a przy tym w miarę cicho, żeby nie przyciągnąć zbytecznej uwagi. Tylko tego jeszcze brakowało, żeby znów znalazł ich Irytek albo któryś z duchów. W ciszy pokonali schody na trzecie piętro i już sięgała ręką do klamki, ale Malfoy ją uprzedził.
Otworzył drzwi zdecydowanym ruchem i choć skurczyła się w sobie, przerażona tym, że donośnie zaskrzypią, nic takiego nie miało miejsca. Wspięła się pospiesznie po schodach, dziękując w duchu za to, że było ich mniej, niż przewidywała. Kilka chwil i po krzyku! Nawet nie zdążyła złapać zadyszki, a już była na szczycie. Rozejrzała się po starym, nieco zakurzonym pomieszczeniu.
Wieża zegarowa była jedną z tych nielicznych części Hogwartu, do których zaglądano bardzo rzadko. Czasami może tylko stary Filch przychodził, żeby nakręcić zegar, gdy ten się rozregulował. Wielkie wahadło kołysało się rytmicznie nad ich głowami w akompaniamencie cichego szmeru mechanicznych części konstrukcji. Zazwyczaj nie lubiła takich odgłosów, ale tym razem działały na nią w jakiś sposób kojąco.
– Zimno tu trochę, co? – Zadrżała i objęła się ramionami. – No i nie za bardzo jest gdzie usiąść...
– Nie ułatwiasz, Granger.
Uniosła brwi i zerknęła na Malfoya, nie do końca pewna, co miał na myśli. Coraz częściej łapała się na tym, że zauważała, jak bardzo zmienne bywały jego nastroje. Był tak labilny, że niejednokrotnie nie umiała wychwycić momentu, w którym przechodził od żartu do kpiny lub złości.
– Zawsze oburzałaś się, że nie traktuję cię jak pełnoprawnej czarownicy – wyjaśnił, najpewniej zauważywszy jej skołowanie. – Jak myślisz – co powinniśmy zrobić? Pójść do gabinetów po meble i zrobić z nich ognisko, czy wyczarować coś?
– Ach, no tak… – Sięgnęła do kieszeni po różdżkę. Uniosła ją na wysokość swoich oczu, a po chwili machnęła na parkiet, mrucząc pod nosem formułę zaklęcia.
Przed dużą, przypominającą witraż szybą pojawiły się dwie ogromne poduchy. Nie czekając na Malfoya, usiadła na jednej z nich i oparła brodę na kolanach. Wlepiła wzrok w rozgwieżdżone niebo i w ciszy czekała… sama nie wiedziała na co.
– Wiesz co, Granger? – Nie czekał na jej reakcję i kontynuował: – Rozumiem, że możesz nie czuć się najlepiej i może zbyt wiele od ciebie wymagam, ale no proszę cię, komunikacja werbalna też jest czasem potrzebna.
Zerknęła na niego i… wciąż nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Mogła zrzucać winę na incydent z Ognianem, swoje przemęczenie i nerwy, to, że od dawna się nie wysypiała i zwyczajnie nie nadążała za wszystkimi wymaganiami, które przed sobą stawiała, ale wiedziała, że nie była to stuprocentowa prawda.
– Wiesz, Malfoy. – Westchnęła ciężko. – Czasami, gdy nie ma się nic ciekawego do powiedzenia, lepiej jest posiedzieć w ciszy i zebrać myśli.
– Mądre słowa. Tak mógłbym powiedzieć.
Nie drgnęła nawet o centymetr, gdy usłyszała jego kroki tuż za sobą. Usiadł obok i również przeniósł wzrok na niebo.
– Chyba jednak jestem geniuszem, jak w czasach szkolnych, bo wyczuwam ale.
– To ciekawe, że wspomniałaś czasy szkolne, bo tego dotyczy moje ale.
Popełniła błąd, kiedy spojrzała w jego oczy. Nie lubiła tego, że coraz rzadziej odnajdywała w nich niechęć. Nie miała pojęcia, czy dawniej nie miała racji, czy może to jej perspektywa się zmieniła?
– Może nie jesteś mi szczególnie bliska i rzadko zwracałem na ciebie w ogóle uwagę, ale nie mogłem nie zauważyć wielu zmian. Granger, dawniej tego bułgarskiego wariata wbiłabyś w ścianę jednym ruchem różdżki, mnie zagięła w dziewięciu kłótniach na dziesięć i nie mrugnęłabyś okiem, żeby mi dopiec i wykorzystywać przewagę. – Nadal nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia. – Może martwienie się to zbyt mocne słowa, ale trudno mi to zrozumieć – co się z tobą stało?
Musiał zauważyć, że wyraźnie się spięła, bo ostatnie słowa wypowiedział wyraźnie delikatniejszym tonem. Być może to tylko jej wyobraźnia i emocje wywoływały jakieś złudzenia, ale nie była w stanie nic poradzić na to, że znowu zaczynała pękać.
– Co się ze mną stało, co? – powtórzyła, uciekając znowu wzrokiem. – Nie jestem w stanie odpowiedzieć wprost na to pytanie. Tak wiele rzeczy się zmieniło. Ja… – urwała nagle, czując, że łzy zaczęły znów dusić ją w gardle – po wojnie…
Nie była w stanie tego udźwignąć. Uciekała przed tym tematem tak długo, jak się dało. Nie chciała ukazywać tej słabości przed nikim, zwłaszcza przed Malfoyem, a dalsze ciągnięcie tego tematu mogło skutkować tylko i wyłącznie przywołaniem tych wspomnień, które budziły największy lęk; które sprawiały, że zrywała się w nocy z krzykiem.
– Wojna, Malfoy – szepnęła drżącym głosem. – Wojna się stała.
Drgnęła, kiedy dostrzegła rękę Malfoya tuż przed swoją twarzą. Trzymał w niej wypełnioną po brzegi szklankę Ognistej.
– Twoja decyzja, Granger. – Cofnął dłoń, najpewniej po to, by nie odbierała jego propozycji jako nachalnej. – Już chyba wiesz, że na jednej szklance może się nie skończyć, a to znaczy, że dowiemy się o sobie zbyt wiele. Decyduj.
Dobrze, że nareszcie ujawnił się plan Lucjusza chociaż w części, bo zaczynałam o nim zapominać, a to w końcu od niego zaczęła się cała historia. Ciekawi mnie też, w jaki sposób ma pomóc Draco będąc nauczycielem w Hogwarcie... I czy w ogóle pomoże, bo chyba nie do końca rozumie plany Lucjusza. Btw. 100 punktów dla niego za zgrabne odwrócenie kota ogonem - mnie przekonał.
OdpowiedzUsuńRozmowa Hermiony z Draco była genialna, mam nadzieję, że jednak przedstawicie czytelnikom ich rozmowę, bo może być kluczowa dla fabuły. O ile oczywiście się odbędzie, to na pewno bohaterowie zmieniliby o sobie zdanie. Nie dziwię się Hermionie, że nie potrafiła zareagować, sytuacja conajmniej dziwna, nie wiem co sobie pan Ognian wymyślił, ale raczej nic dobrego mu z tego nie wyniknie. Malfoy skradł ten rozdział swoimi kąśliwymi uwagami i opanowaniem, zdecydowanie mój faworyt dziś.
Pozdrawiam,
G.
Ognian ty chuliganie, co to za maniery... Całe szczęście, że zostałeś powstrzymany. Wspaniale jest uczestniczyć w tej pokręconej relacji Draco i Hermiony. Jakoś tak lubię, kiedy nie jest ona taka niezłomna jak zwykle się ją kreuje. Bardzo bym chciała usłyszeć dalszą część tej rozmowy, ale nie mam pojęcia czy ona nastąpi. Potraficie zaskakiwać. Myślałam, że akcja z poprzedniego rozdziału będzie dużo poważniejsza, a tu proszę, nawet śmiesznie się skończyło:) No i oczywiście jestem fanką Malfoya i aury, którą wokół siebie roztacza. Za to Teodor mnie śmieszy, ciągle notuje i notuje, może tak naprawdę pisze fanfiki?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wyczekuję dalszego ciągu!
Fainarete