poniedziałek, 4 stycznia 2021

Rozdział VI

Spodziewał się zobaczyć przepych niczym u francuskich czarodziejów z końca siedemnastego wieku, mógłby zaakceptować surowy minimalizm podobny do tego z Durmstrangu, ba! Nawet gdyby zobaczył prymitywną sztukę pierwotnych ludów afrykańskich, u których czarodzieje uchodzili za szamanów, nie zdziwiłby się, ale to?!

Chyba nie tylko on powinien umówić się na wizytę w Mungu. Od kiedy Zabini gustował w tak przytulnych klimatach? Ciepłe kolory cegieł na ścianach, puchate dywany, ogień wesoło trzaskający w kominku… 

– Widzę, że jesteś pod wrażeniem. – Blaise błysnął zębami w szyderczym uśmiechu. – Mówiłem ci, że Smoku padnie już na progu! 

– Ciepło domowego ogniska u niego miało kolor szmaragdu i srebra, to co się dziwisz? – Teodor wychylił głowę przez drzwi po prawej stronie. – Siema, Smoku!

– Przestańcie tak w końcu do mnie mówić.

Nie miał nawet po co silić się na obrażony albo oburzony ton. Im bardziej reagował na ich zaczepki, tym większą satysfakcję czerpali z wyprowadzania go z równowagi. Ale nie mógł tak całkiem odpuszczać – a nuż zmądrzeją? 

Wszedł do środka i położył płaszcz na oparciu pobliskiego fotela.

– Powiesz, o co z tym chodzi? – spytał, wchodząc głębiej i rozglądając się na wszystkie strony. 

– Twój ojciec życzył sobie, żeby ocieplić nasz wizerunek. – Blaise opadł na sporych rozmiarów fotel z kwiecistym wzorem na obiciu. – Pomyślałem: czemu nie zacząć od wnętrza?

– Musisz czuć się tu jak ognista salamandra na biegunie północnym. 

– A skąd! – Blaise machnął lekceważąco dłonią. – Tu tylko główna sala tak wygląda, moja sypialnia jest normalna. 

– Sypialnia? – Uniósł brwi, rozsiadając się na sofie. Na sofie z pluszowym obiciem. – Chyba nie przejąłeś się aż tak moim ojcem? 

– Wiesz, że to całkiem wygodne? – wtrącił Nott. Niósł w rękach puste szklanki i butelkę Ognistej. Zajął miejsce obok niego. – Oboje zrobiliśmy tu swoje mety, a twój ojciec płaci. 

– Przyzwyczaiłem się, że całe życie żerujesz na mnie. – Chwycił butelkę i nalał wszystkim niemal do pełna. – Co właściwie zamierzacie tu robić, co?

– Poza dawaniem ci schronienia po tygodniu wypełnionym niańczeniem dzieci? Absolutnie nic, Smoczusiu. – Blaise obserwował go, jakby oczekiwał, że pęknie. – Twardy się zrobiłeś.

– Po prostu przywykłem do waszej głupoty. No? To powiecie w końcu?

– Najpierw ty opowiadaj – jak było w szkole? Uczniowie już cię kochają? Uczennice rozdzierają szaty na twój widok? 

– Oczywiście – odparł. Szybko przechylił szklankę i napił się porządnie. Ach! Ależ mu tego brakowało! – Od tych ze starszych klas już dostałem staniki, profesorowie proszą mnie o rady jak nauczać, a Granger przyznała mi rację przy wszystkich. 

– Ałć… aż tak źle?

Musiał naprawdę koszmarnie wyglądać, skoro choć przez chwilę Teodor wyglądał na zmartwionego i skomentował coś poważnym tonem. 

Nie. Nie chciał, żeby ten wieczór zmienił się w jakiś maraton narzekań. To miała być jego odskocznia. 

– Było źle, ale do zniesienia. – Wzruszył ramionami. – Niedługo wszyscy przyzwyczają się do widoku mojej skromnej osoby, a dzieciaki przestaną buntować na lekcjach.

– Buntować? – Teodor parsknął śmiechem. – Nie możesz zaprzepaścić dobrego imienia mistrzów eliksirów z domu Slytherina! Pójdź przykładem naszego czarodziejskiej pamięci opiekuna i poodejmuj punkty, daj jakieś karne wypracowania, może szlaban, i będziesz miał spokój. 

Coś zimnego opadło mu na dno żołądka. Punkty już na pierwszych zajęciach musiał odbierać hurtowo, żeby dzieciaki rozpoczęły współpracę, a na spotkanie tego wieczoru spóźnił się chwilę, bo nadzorował szlaban najbardziej wojowniczo nastawionego Gryfona, który rzucił zaklęcie przypominające Mroczny Znak nad jego głową. 

Nie stawał się Snape’em, on już nim był. 

– Przemyślę to – burknął. 

– Dobra, jak nie chcesz rozmawiać, to nie będziemy naciskać. – Blaise głębiej umościł się w fotelu i westchnął cicho. – Jest źle, Draco.

– Źle? Co masz na myśli?

– Nie mów, że nie zauważyłeś zaklęć chroniących. 

– Zauważyłem, ale to normal…

– Kiedy ich nie było, dostawałem całkiem miłe prezenciki. – Blaise już całkiem spoważniał i mocniej chwycił szklankę, którą trzymał w rękach. – Mieszkańcy wrzucili tu łajno gumochłona, sfermentowane resztki skrzeloziela i… co to było Teo?

– Szczuroszczet. 

– Kurwa… – Przymknął oczy i potarł twarz dłońmi. – Ojciec jakoś to skomentował? 

– Nie będziemy przecież z każdą bzdurą do niego latać. Rzuciliśmy zaklęcia i wkurzamy wszystkich, bo nadal się stąd nie wynieśliśmy.

– A pamiętam, jak byłeś zachwycony, kiedy usłyszałeś plany ojca – powiedział z przekąsem, patrząc na Blaise’a. – Nadal uważasz, że…

– Twój ojciec ma rację – przerwał mu Blaise. – Nie możemy tylko siedzieć i czekać, jak mocno w nas uderzą. Zresztą wydaje mi się, że później więcej czarodziejów stanie po naszej stronie.

– A wiesz to z…? Wywróżyłeś z fusów? Wziąłeś korepetycje u Trelawney? – Chciał posłać mu kpiący uśmiech, ale zamiast tego zmarszczył brwi. Blaise wyglądał na wściekłego. – Wiesz coś więcej?

I on, i Teodor patrzyli osłupiali na Zabiniego, który przeklął cicho i wrócił do popijania ze szklanki.

– Nie gadaj, że stary Malfoy bardziej ufa tobie niż swojemu synalkowi… – Teodor pokręcił głową. – No, no, nie doceniałem cię, Smoku. – Mocno poklepał go po plecach. – Te awantury musiały być naprawdę solidne, skoro tyle straciłeś w jego oczach. Co zrobiłeś? Połamałeś mu ulubione laski?

– Mieliśmy inne spojrzenie na niektóre sprawy i to wszystko – mruknął. – Zresztą… co to za różnica? Dlaczego i co tobie powiedział?

Blaise z niechęcią odwrócił wzrok od płomieni w kominku i spojrzał na niego.

– Przedstawił mniej więcej, na czym będzie polegało nasze wejście w politykę. Moim zdaniem trudno nie przyznać mu racji. Gorzej, że zrozumienie tego będzie wielu bolało, ale kiedy ten pierwszy sprzeciw minie, sami zapędzą się w kozi róg.

– Wow. Naprawdę wow, Diable. – Teodor prychnął cicho. – To nam powiedziałeś… 

– Staruszek nie chce na was stawiać, bo zbyt dobrze pamięta, co odwalaliście po wojnie – burknął Blaise.

Draco skrzywił się i pociągnął kilka solidnych łyków Ognistej. Przeklęty ojciec… 

– Poza tym chce sprawdzić, jaka będzie wasza reakcja po usłyszeniu jego przemówienia na posiedzeniu w Ministerstwie, a później już raczej dopuści was do wszystkiego. Tylko ten pierwszy etap…

– Nie chce, żebyśmy go sknocili? – dopowiedział złośliwym tonem. – Kiedy dorobiłeś się takich chodów u mojego ojca? 

– Nie wiem. – Blaise wzruszył ramionami. – To dar.

– Trochę się porobiło… – Teodor wyjął z kieszeni szaty różdżkę i zaczął bawić się nią w dłoni. 

– Ano porobiło… – Blaise też wyglądał na zamyślonego, kiedy znowu powrócił do obserwowania płomieni w palenisku. 

– Dopisałeś jakiś artykuł? 

Musiał coś powiedzieć, żeby sprowokować jakikolwiek temat. Od zbyt wielu dni przebywał w ciszy, żeby czuć się dobrze pośród niej. 

– Tak, na prośbę twojego szanownego pana ojca napisałem pokrótce to, co chciał, żeby znalazło się na nasz temat w pierwszym wydaniu. 

– I co?

– A co polityk może powiedzieć? – żachnął się Teodor. – Wszystko w pozytywnym świetle, wypowiedzi wyważone, ale lekko wskazujące na nasze poglądy. – Zacmokał i przybrał zbolałą minę. – Nie wyobrażasz sobie, ile razy musiałem poprawiać pierwszy akapit. 

– Wyobrażam sobie. To co jest następne? Po Uwolnić szlamy mało co mnie zaskoczy…

Udało mu się – dobrze znał tę minę Teodora. Mógł przygotować się na kilkuminutowy monolog.

– Nie podchodź mnie, kusicielu ty – droczył się Teodor. – Przeczytasz, jak będzie gotowe.

– Jakieś strzępki informacji chyba możesz przemycić. – Blaise parsknął śmiechem. – Wyobraź sobie, Draco, że nasz drogi przyjaciel tak martwi się o poufność swojej pracy, że obłożył sypialnię klątwą.

– Ach tak? To tym bardziej zdradź cokolwiek!

– No… mogę. – Teodor podrapał brodę różdżką. – Chyba domyślam się, co będzie jednym z argumentów twojego tatusia, ale wolę nie mówić przedwcześnie… Bo wiecie – ściszył trochę głos – mugole mają szpitale takie, jak czwarte piętro w Mungu. 

– Czwarte piętro… – Co tam się mieściło? Po ukąszeniach…? Nie, to pierwsze. Na czwartym… – Nieodwracalne uroki? 

– Otóż to.

– Mugole mają szpitale na nieodwracalne uroki? – powtórzył z powątpiewaniem Blaise.

– No… nie! Nie o to mi chodzi! Z wami to się nie da rozmawiać, bo nic nie wiecie o mugolach…

– Oświeć nas.

– Jak się zachowują ludzie po źle rzuconych zaklęciach? Jak wariaci. I takie szpitale z wariatami mają mugole.

– Cóż… dobrze dla nich, ale co to ma wspólnego ze stronnictwem czystokrwistych? 

Uważnie obserwował Teodora, który czuł się jak ryba w wodzie, kiedy mógł porażać ich ogromem wiedzy i nieskończoną mądrością. 

– Domyślam się tylko, ale nie wiem na pewno. Twój ojciec dał mi listę nazwisk i szpitali. Teleportuję się jak debil z jednego końca wyspy na drugi i chodzę po tych szpitalach. Rozmawiam z mugolami z listy, spisuję ich historie i… wiem, co ich łączy.

– Co?

– Byli pod wpływem zaklęć.

Byli pod wpływem… Co? Chciał napić się Ognistej, ale ze złością zauważył, że szklanka była pusta. Dolał sobie.

Co to mogło znaczyć? I przede wszystkim – skąd ojciec znał nazwiska? Dlaczego zależało mu na tych mugolach?

– Wiesz coś więcej?

– Nie, twój staruszek zakazał mi wymuszania przesłuchań. Nie mogłem też rzucić żadnego zaklęcia na opiekunów tamtych szpitali, tylko przekupić mugolskimi pieniędzmi… Dziwne jak na twojego ojca, nie?

Bardzo. Nigdy nie słyszał z ust ojca słów, które świadczyłyby choćby o cieniu sympatii do mugoli. Dlaczego zależało mu na tym, żeby nie używać zaklęć? A może… może to mugole, którzy widzieli coś niewygodnego dla nowego establishmentu? I gdyby Teodor jeszcze bardziej majstrował przy ich umysłach, całkiem straciliby rozum?

– Byli pod wpływem Imperiusa? 

– Nie, to nie to. – Teodor przyłożył czubek różdżki pod brodę i oparł się na niej. – Oni… po prostu byli wariatami. Wiesz: jeden nieustannie powtarzał, że musi iść do pracy, drugi, że jakiś Chrystus objawił mu się w chmurach nad domem, trzeci… rozumiecie, nie? I tak każdy gadał od rzeczy. Dla mnie zwyczajnie bełkotali, ale twój ojciec chciał, żebym pospisywał ich wypowiedzi, powęszył w historii rodziny… Dziwne, ale to robię aktualnie. A ty coś wiesz?

Spojrzał na Blaise’a. Wyglądał na zamyślonego.

– Domyślam się – odparł lakonicznie. – Skąd wiesz, że byli pod wpływem magii?

– Ojciec Draco kazał mi wymyślić sposób, żebym upewnił się bez używania zaklęć na nich, więc użyłem przeciwzaklęcia do zaklęcia ukrywającego na kartce papieru, a kiedy mugol jej dotykał, zmieniała trochę kolor.  

– A rodziny?

Nie mógł odpuścić. Musiał wiedzieć, co jego ojciec kombinował. Jeżeli to coś skrajnie głupiego i niemożliwego do przeprowadzenia, był jednym z nielicznych, którzy postawiliby się Lucjuszowi Malfoyowi. Dobrze wiedział, że choć jego rodzina miała nadszarpniętą reputację, nazwisko Malfoy wiele znaczyło w świecie czarodziejów, zwłaszcza czystokrwistych, którzy nie chcieliby się narazić na gniew ojca. A on… cóż, przyzwyczaił się do bycia w stanie wojny z nim. Nawet matka tym razem nie mogłaby mieć mu za złe, że to zrobił.

– Głównie potwierdzały to, co mugol ze szpitala sobą prezentował, czyli nędza i szaleństwo. 

– A na nich też…

– Tak, nie mogłem użyć zaklęć. – Teodor uśmiechnął się pod nosem. – Ale zauważam coraz więcej podobieństw mugoli do nas – na widok pieniędzy robią się niezwykle rozmowni. 

– Minąłeś się z powołaniem, Nott – powiedział Blaise złośliwym tonem. – Może powinieneś rozważyć karierę w Departamencie… jak on się teraz nazywa?

– Departament Uzyskiwania Mugolskiej Admiracji, w skrócie DUMA. 

– Idioci – syknął. – Czyli kiedy im pasuje, nie muszą pisać nie-czarodzieje?

– Najwidoczniej. 

– Wiesz coś jeszcze? 

– Nie, w przeciwieństwie do Blaise’a podzieliłbym się informacjami, ale nic więcej nie mam.

Niedobrze. Zdecydowanie niedobrze. Cholera! A tak chciał spędzić wieczór bez stresu. Teraz nie uwolni się od myśli, co też ojciec planował. Do tej pory nie zaprzątał tym głowy, bo nie miał żadnych informacji, ale teraz ci mugole… Czego ojciec mógł od nich chcieć? 

Głowa go rozbolała – zdecydowanie potrzebował rozluźnienia. Chciał nalać kolejną szklankę Ognistej, ale zauważył, że butelka była już pusta.

– Co? Smoczusiowi skończyło się źródełko?

– Masz? Czy pójść sko…

– Przecież wiedziałem, że przyjdziesz. – Blaise puścił mu oczko. – Nie jestem naiwniakiem, żeby myśleć, że na jednej butelce się skończy.

I dobrze. Naprawdę nie chciałby teraz spotkać na ulicach Hogsmeade nikogo z Hogwartu. Marzył o choćby jednym dniu z dala od tych przeklętych idiotów. 


*** 


Zerknęła na zegar naścienny, którego wskazówki nieubłaganie zbliżały się do godziny dwudziestej trzeciej. Cholera, ależ ją irytowało to tykanie! Miała jeszcze chwilę, ale chyba zwariuje, jeśli będzie siedzieć bezczynnie – musiała coś ze sobą zrobić! Musiała… o, właśnie! Mogła przygotować tematy na wypracowania!

Z ciężkim westchnięciem zwlekła się z łóżka i podeszła do biurka. Gdzie ona podziała ten organizer…? Rozsunęła szufladę, wyjęła z niej kilka zwojów pergaminu, a na samym dole w końcu go znalazła. 

Usiadła na blacie i zaczęła pobieżnie przerzucać kolejne strony. Terminy egzaminów, zajęcia praktyczne, a na końcu… co? Z niedowierzaniem przyjrzała się swojemu pismu, jakby nie mogła go rozpoznać. Kiedy zdążyła zapisać listę ponad trzydziestu tematów na wypracowania?!

Jęknęła męczeńsko i ukryła twarz w dłoniach. Czego się w sumie po sobie spodziewała? Przecież zawsze planowała wszystko z przynajmniej kilkutygodniowym wyprzedzeniem… 

Z ociąganiem przeniosła wzrok na zegar. Coraz mniej czasu do patrolu. Doceniała, że profesor McGonagall powierzyła jej tak odpowiedzialne zadanie, być może nawet trochę się tym chełpiła, ale… no cholera, już ten dziwoląg ChErKov byłby lepszym partnerem niż Malfoy! Za jakie winy?! Czym sobie zasłużyła na tę katorgę po tak ciężkim tygodniu…?

– Dasz sobię radę, Hermiona. To tylko szybki patrol. Hogwart nie jest wcale aż taki wielki. Nie! Tylko kilka pięter z kilkunastoma ukrytymi przejściami i wieżami…! – mruknęła wściekle, kierując się w stronę komody.

Wyjęła ze środka lekką, czarną szatę i pospiesznie ją założyła. Upewniła się, że różdżka tkwiła głęboko w kieszeni. Ruszyła w stronę drzwi, ale w ostatnim momencie przystanęła. Może jakąś książkę powinna ze sobą wziąć? Chociaż… nie, to nie był dobry pomysł. McGonagall obdarzyła ją zaufaniem, powierzając jej tak odpowiedzialne zadanie. Musiała wywiązać się z niego bez zarzutu. 

Odkaszlnęła i otworzyła cicho drzwi. Omal nie pisnęła z przerażenia, gdy w ciemnym korytarzu, zaraz naprzeciwko swojego pokoju, dostrzegła odzianą w czerń sylwetkę o przeraźliwie bladej twarzy.

– Malfoy, kompletnie ci rozum odebrało? – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Prawie zawału przez ciebie dostałam!

– Zawiodłaś mnie w takim razie, Granger.

Zajęło jej ułamek sekundy, nim zorientowała się, co miał na myśli. Ręka aż ją świerzbiła, żeby go uderzyć, jak za starych, dobrych czasów na trzecim roku, ale nie chciała dać się sprowokować.

– Im mniej szlam, tym lepiej, co?

– Czy ja wiem…? – Odepchnął się od ściany, kiedy zauważył, że zamknęła drzwi. – Bardziej chodziło mi o twoją osobowość, ale możemy zrzucić to na mugolskie pochodzenie. 

Spokój… Wdech, wydech… Przecież nie musiała się w ogóle do tego kretyna odzywać! Zresztą – im szybciej zaczną patrol, tym szybciej skończą i nie będzie musiała oglądać tej odpychającej persony dłużej niż to konieczne.

Rzuciła mu pełne niechęci spojrzenie, po czym wyminęła bez słowa z dumnie uniesioną głową. Po jego zrezygnowanym westchnięciu i krokach domyśliła się, że ruszył za nią. Miała nadzieję, że również odpuścił sobie czcze gadanie.

– Najlepiej będzie zacząć od lochów, a później sprawdzimy po kolei wszystkie piętra, kończąc na wieżach – mruknęła pod nosem.

Gdy doszli do schodów, które prowadziły do sali wejściowej, zatrzymała się na chwilę. Malfoy musiał zauważyć jej zawahanie, bo uśmiechnął się złośliwie i ukłonił z przesadną galanterią.

– Panie przodem.

Prychnęła. Pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Nie mogła okazywać słabości przed nim. Nie musiał wiedzieć, że za każdym razem, kiedy przechodziła koło Ściany Pamięci, dawała sobie chwilę na psychiczne przygotowanie do tego widoku. Nie mógł tego zrozumieć. 

Ledwie zdążyła postawić pierwszy krok w podziemiach, a pochodnie, które dawały jedyne światło w tym wąskim korytarzu, nagle zgasły. Hermiona instynktownie cofnęła się, gotowa wyjąć różdżkę i potknęła o wystającą, kamienną płytkę.

– Cholera, Granger! Możesz wziąć się w garść?!

Malfoy wyminął ją pospiesznie, wyjmując swoją różdżkę.

Lumos!

Kiedy światło rozbłysło, dostrzegła makabrycznie wykrzywioną twarz, która lewitowała w powietrzu.

– Ihihi! Kogo my tu mamy?! – Irytek wrzasnął tak głośno, że musiała zakryć uszy dłońmi. 

– Irycie! – ryknął Malfoy.

Duch najwyraźniej za nic miał jego złowrogi ton, bo latał nad ich głowami, a po chwili zaczął podśpiewywać:


Ale heca, ale jaja!

Z Malfoyem w lochach migdali się szlama!

Kiedy dzieci, kiedy ślub?

Powiedz Draco…


– Zamknij dziób! – wrzasnęła Hermiona, zrywając się na równe nogi.

– O, dusza poety widzę. – Malfoy uniósł brwi.

Zdezorientowana patrzyła to na Malfoya, to na Irytka, a kiedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, krew napłynęła jej do twarzy. 

Irytek zarechotał i, zanim zdążyli zareagować, przeniknął przez pobliską ścianę. Hermiona sprawiła, że z końca jej różdżki błysnęło światło i wyminęła pospiesznie Malfoya. Jeszcze trochę, a w końcu puszczą jej nerwy!

– Jeżeli chcesz patrzeć mi całą noc na ręce, Granger, przewiduję, że skończymy patrolowanie akurat tak, że wyrobimy się na pierwszą lekcję. 

– Co zatem proponujesz?

– Znam lochy, możesz tu poczekać i mi nie przeszkadzać, ale jeżeli koniecznie chcesz pomóc, możesz wziąć ten korytarz w kierunku kuchni. Znasz drogę do swoich ulubionych, zawszonych skrzatów, nie?

Choć niechętnie, przystała na jego propozycję. 

Poszła w stronę kuchni i zastanawiała się, czy powinna zajrzeć do skrzatów domowych, ale doszła do wniosku, że być może przeszkodziłaby im w pracy. Nie chciała narzucać się tym najmniej docenianym pracownikom Hogwartu. 

Kiedy przeszła korytarz w tę i z powrotem, wróciła do schodów. Długo czekała. Myślała nawet, że Malfoy pokpi sprawę i zdezerteruje, ale dostrzegła go wyłaniającego się z bocznego korytarza.

Nie czekała na niego, tylko ruszyła schodami w górę.

Odwróciła wzrok, kiedy znowu znaleźli się w sali wejściowej. Byle jak najszybciej na pierwsze piętro!

– Przemyślałaś moje słowa, Granger? 

Przygryzła wargę i w myślach policzyła do trzech. 

– Powinniśmy patrolować korytarze, a to można robić w ciszy – powiedziała spokojnym tonem. – Jeżeli nie zauważysz niczego podejrzanego, nie ma potrzeby się odzywać.

Nie usłyszała za plecami choćby jednego dźwięku, więc chyba przyznał jej rację. Dobre i tyle. Tak, to naprawdę wspaniałe, że zamiast spać, biegała po zamku z człowiekiem, którego przez lata postrzegała jako najgorszego wroga. Teraz zresztą niewiele się zmieniło w tej materii.

Malfoy chyba nie miał zamiaru uprzykrzać im patrolu. W milczeniu podążał za nią i wspólnie w dość krótkim czasie przeczesali kilka pięter. Czasem się rozdzielali, ale chciała mieć go na oku. Zresztą McGonagall zaznaczyła w notce służbowej, że powinni robić to wspólnie. 

Kiedy stanęła przed Pokojem Życzeń i dwa razy przeszła wzdłuż gobelinu z Barnabaszem Bzikiem, usłyszała ciche westchnięcie Malfoya.

– Co? – spytała niezbyt przyjemnym tonem.

– Nic. Nie przeszkadzaj sobie, Granger.

Obserwowała go, ale on nie zaszczycił jej spojrzeniem. Spoglądał na kamienną ścianę, na której za chwilę powinny pojawić się drzwi.

– Wszystko robię dobrze. – Natychmiast przeklęła się w myślach. Wprost uwielbiała tę impulsywną potrzebę tłumaczenia swoich działań. – Wszystko robię dobrze, bo zmienili trochę zabezpieczenia Pokoju Życzeń.

– Wiem – odparł, nadal na nią nie patrząc. – Dużo się zmieniło w Hogwarcie.

Nie wiedziała, co mogłaby na to odpowiedzieć. W sumie zgadzała się z nim, ale tego przyznać nie chciała. Nawet przed sobą przychodziło jej to z trudem.

– Gdyby były takie zabezpieczenia, Potter znalazłby mnie bez problemu. 

Ze świstem wciągnęła powietrze. Nigdy tak o tym nie pomyślała! Faktycznie – gdyby dało się otwierać pokój z ukazaniem osoby znajdującej się w środku, Harry szybciej odkryłby, co Malfoy planował tamtego dnia.

Zadrżała z gniewu. Tyle godzin powstrzymywała się od konfrontacji, ale miała tego dosyć! 

– Myślisz sobie, że…

Przerwała, kiedy zauważyła jego minę. Nie. To tylko jej pokrętna wyobraźnia. Nie mógł wyglądać na przygnębionego. Mimo wszystko nie mogła zmusić się do równie agresywnego tonu.

– Po Pokoju Życzeń zostały nam tylko wieże.

– Zgodnie z rozkazem, Granger.

Znowu spojrzał na nią z tym parszywym, złośliwym uśmieszkiem. Prychnęła. Chciała mieć to już po prostu za sobą. 

Bez słowa powtórzyła próbę wejścia do Pokoju Życzeń – nikogo tam nie było. Kiedy z niego wyszła, ruszyła, nawet nie patrząc, czy Malfoy za nią lazł.  

Miała wrażenie, że ta noc nigdy się nie skończy. 

Z trudem weszła po schodach na szczyt wieży astronomicznej, ledwo łapiąc oddech. Cudowna czarownica z tej McGonagall! I jaka przewidująca! Na pewno uczniowie nie mieli nic lepszego do roboty, tylko o drugiej w nocy umawiali się na schadzki w wieży astronomicznej. Na pewno! 

Dopadła do barierki i próbowała wyglądać na rozluźnioną, a nie jakby walczyła o życie. 

– Chcesz odpocząć, Granger?

Spojrzała na Malfoya z niechęcią. Oczywiście, że musiał zauważyć jej problemy z kondycją. Wspaniale!

– Upewnijmy się, że ni-nikogo tu nie-e ma i możemy wracać.

– Wiesz, jaki jest problem z Gryfonami? – Oparł się o barierkę kilka kroków od niej i patrzył zamyślony w stronę Zakazanego Lasu. – Jeden z wielu zresztą… Wasza duma jest głupotą, a nie zaletą. 

Nie potrafiła zliczyć, ile razy tego wieczoru miała ochotę go skrzywdzić, ale musiała się uspokoić, żeby nie pogłębiać jego satysfakcji. Policzyła w myślach do pięciu.

– Naprawdę jesteś tak butny, że chcesz przerzucać się stereotypowymi przywarami domów?

– Proszę bardzo! – Odszedł o krok od barierki i otworzył ręce w zapraszającym geście. – Najpierw ja, co? Zamiast przyznać, że musisz chwilę odpocząć, nie chciałaś okazać słabości.

– Może to bardziej kwestia tego, z kim przyszło mi spędzić tę uroczą noc. 

Patrzył na nią uważnie, ale zaraz posłał jej złośliwy uśmiech.

– Może. Ale wydaje mi się, że to nie to. 

– Oczywiście… – Prychnęła cicho. – Wiesz lepiej, co? Właśnie… wiesz, jaki jest problem ze Ślizgonami? 

– Chętnie wysłucham twojej teorii.

Musiał, po prostu musiał powiedzieć to tonem, który z góry skazywał ją na śmieszność. No, może nie w sposób obiektywny, ale w jego oczach – zapewne – niezależnie od tego, co miała mu do przekazania, zrobi z siebie idiotkę. Drań!

– Nie wiem, czy to wszystkich dotyczy, ale ty jesteś cholernie próżny, Malfoy. Uważasz, że wszyscy są gorsi i patrzysz na nich z góry.

– Oj, to patrzenie na wszystkich z góry jest strasznie męczące. A po kilku latach nudzi się, wierz mi. 

Nawet nie wiedziała, jak to skomentować. Co to w ogóle miało znaczyć? Dopiero po chwili dostrzegła, że uniósł brwi wyraźnie rozbawiony.

– Odnotowane – Gryfoni nie mają poczucia humoru.

– Może nie mają takiego samego?

– Może, ale…

– Ale ty oczywiście masz inne zdanie, lepsze od mojego. Chyba wspominałam coś o próżności, pamiętasz?

Malfoy przymrużył oczy.

– Jestem próżny – przyznał takim tonem, jakby powiedziała oczywistość. – Można widzieć to jako wadę, ale mi nie przeszkadza. Każdy jest do pewnego stopnia próżny, ale nie lubi się do tego przyznawać. To co? Teraz moja kolej?

Wspaniale! Jednak dała się wciągnąć w kolejną przepychankę słowną. Drażniło ją zwłaszcza to, że Malfoy nie był tak toporny, jak w czasach, kiedy byli uczniami. Wydoroślał, czy to ona zrobiła się słaba w tego typu gry?

– Zapraszam. Nie mogę się doczekać kolejnej złotej myśli arystokraty Malfoya.

– Nie będę zatem kazał na siebie czekać. – Lustrował ją spojrzeniem, jakby chciał znaleźć jakiś słaby punkt w obronie. – Jesteście naiwni, a ty zwłaszcza, Granger.

– Naiwni?

– Jeżeli Gryfon uzna kogoś za dobrego, za swojego sojusznika, nigdy nie będzie go podejrzewał o złe intencje.

– To zapewne sprawa patrzenia po sobie – raczej nie zadajemy się z szumowinami, które są skłonne do…

– Lepiej nie kończ, bo za chwilę się zawstydzisz, Granger. – Tym razem nawet nie zachowywał pozorów i parsknął śmiechem na widok jej miny. – Dlaczego zostałaś wicedyrektorką?

– To… dyrektor McGonagall uznała, że podołam temu zadaniu. Ty, zapewne, masz inne zdanie.

– Może masz rację – przyznał. – Problem jest taki, że nie bierzesz pod uwagę żadnej innej możliwości… Dlaczego zostałaś przypisana do mnie z tymi patrolami?

– Zapewne każdy będzie zaszczycony możliwością spędzenia kilku godzin z tobą. Nie przejmuj się, nie będziesz musiał mnie dłużej znosić. 

– To jest właśnie naiwność, Granger. – Malfoy znowu parsknął śmiechem. Dziwne… nawet nie brzmiał złośliwie. – Przeanalizujesz coś ze mną? Może wytkniesz mi braki logiki, jeśli będę się mylił? 

– Nie omieszkam – mruknęła. 

– Propozycję dostałaś w lipcu, prawda?

Zamarła. Skąd on…?

– Po twojej minie wnoszę, że się nie pomyliłem. Już pod koniec maja było wiadome, że Flitwick nie będzie w stanie dalej nauczać, ale McGonagall nie czuła presji w znalezieniu kogoś. Później, w czerwcu, Ministerstwo zaczęło mieszać się w kadry Hogwartu, przyjęli moją kandydaturę pod… pewnymi warunkami. – Skrzywił się, ale zaraz powrócił do wątku: – McGonagall dopiero wtedy poczuła presję, a że chciała umocnić swoją pozycję i zyskać jakieś osoby, które będą po jej stronie, niezależnie od okoliczności, rozpoczęła od swojej ulubienicy.

– Moje zdolności nie miały z tym nic wspólnego? To insynuujesz?

– Czy ja ci wytykam braki, Granger? – Westchnął wyraźnie poirytowany. – Wracając: McGonagall miała na głowie człowieka zza granicy, o którym nic nie wiedziała i byłego śmierciożercę. Jako przeciwwagę wzięła ciebie – swoją ulubienicę, o której miała jak najlepsze zdanie. Jaki byłby twój następny krok?

Miała pustkę w głowie. Nienawidziła tego uczucia. Naprawdę! Nic mądrego nie potrafiła z siebie wykrzesać, bo przeraziła się, jak mało złośliwy i jak rzeczowy był wywód Malfoya. Co miał na celu?

– Wiesz, jaki byłby mój? Trzymanie na oku tej dwójki. Ale jako dyrektor nie mógłbym tego samodzielnie zrobić. Potrzebowałbym kogoś. Kogoś na tyle naiwnego i sumiennego, że nawet nie pomyśli o sprzeciwie, żeby tylko nie zawieść mnie. Tym samym nie powodowałbym niepokoju u mojej wicedyrektorki, miał rękę na pulsie i spokój, że dzieciaki są bezpieczne w niektóre noce w obliczu takiego zagrożenia, jakim jest były śmierciożerca. No… Granger? Co o tym myślisz?

Serce biło jej jak oszalałe. Nie była tak głupia, żeby ślepo wierzyć w czyjeś słowa… i to w dodatku w słowa Malfoya, ale… to układało się w zbyt logiczną całość. Tylko że profesor McGonagall… Nie! Nie mogła przyznać mu racji! Pewnie chciał mącić jej w głowie! 

– Nie wiem, co może być złego w tym, żeby wybrać kogoś zaufanego na takie stanowisko, kiedy zagrożenia istnieją, jak sam przyznałeś – odparła. – Nie wiem, jaką reakcję chciałeś wywołać, ale twoja teoria nie wyrwała mnie z butów, Malfoy.

– Ach tak? – Przypatrywał jej się z nikłym uśmiechem. – Podpowiedzią nawet nie jest to, że, w przeciwieństwie do innych nauczycieli, mieliśmy nakaz, który swoją drogą złamałaś, żeby patrolować bez rozdzielania się, choć to nielogiczne? – Kiedy przez dłuższą chwilę nie odpowiadała, pokręcił głową. – Czyżby Gryfoni lubili być manipulowani i wykorzystywani bez swojej wiedzy?

– Wykorz… Skończ gadać takie głupoty! – warknęła. –  Lepiej chodźmy, bo mamy jeszcze kilka wież do sprawdzenia.

– Zarozumiałość.

Już miała zamiar zejść po schodach, ale odwróciła się w jego stronę.

– Co? 

– Kolejna cecha Gryfonów – zarozumiałość. Chociaż to bardziej twoja cecha, Granger. Nawet jeśli uznałaś, że mogę mieć odrobinę racji, nigdy tego nie przyznasz. 

Minął ją, a kiedy był już kilka stopni niżej, usłyszała:

– Nie ma potrzeby dziękować za tę przerwę.


***


 Mogliby sobie darować. Nie rozumiał, po co kazali mu przyłazić do pokoju nauczycielskiego przed zajęciami. Sądził, że być może te spotkania miały na celu dyskusje między wszystkimi nauczycielami na temat wyjątkowo krnąbrnych uczniów albo ustalenie planu działania w przypadku tych najsłabszych, ale… nie. To tylko zbicie się w grupki i wesołe trajkotanie o bzdurach.

Z odrazą odłożył Proroka Codziennego na krześle obok. Czytanie tego szmatławca tylko go irytowało, a nie odciągało myśli.

– Tak, tak, przez wakacje jadowite tentakule miały prawdziwy raj na błoniach. – Longbottom zaśmiał się nerwowo, wykręcając przy tym dłonie w nienaturalny sposób. – Co się pobawiłem z nimi po powrocie, to moje! Poza tym zauważyłem jeszcze jedną ich właściwość, Auroro. Może nawet przyda się to na twoich lekcjach astronomii. Wiedziałaś, że…

Salazarze… miał dosyć. Każdego dnia przez godzinę musiał wysłuchiwać jakichś kompletnych bzdur od osób, których jedynym celem życiowym było prowadzenie zajęć. Rzadko słyszał tu prywatne rozmowy, czasem tylko ChErKov walnął głupim tekstem, ale poza tym codziennie to samo. 

A Longbottom… szkoda słów. Sądził, że po wojnie trochę zmężnieje, może z czasem zyska jakiejś ogłady i obycia, ale chyba już na zawsze miał zostać trochę przytytym czarodziejem z głową ubrudzoną smoczym łajnem. Żałosne. 

– Panna Granger to chyba nie powinna być nauczycielką.

Automatycznie odwrócił głowę w stronę pochylającego się nad Granger ChErKova. Siedziała przy małym stoliku i próbowała czytać książkę. Próbowała, bo ten bułgarski ewenement dosłownie dyszał jej w kark.  Nawet z odległości tych kilku metrów mógł zauważyć zirytowanie na jej twarzy. 

O. To nowość, ciekawe…

– Dlaczego, panie ChErKov? – spytała lodowatym tonem.

– Bo panna to jak byk uczennicą jeszcze być powinna. 

Szybko chwycił kawę i postanowił obserwować tę scenę gotów na wszystko. W razie czego histeryczny śmiech zamaskuje zakrztuszeniem, ale za nic nie odpuściłby takiego widowiska. Był już świadkiem, jak ChErKov przez bitą godzinę maglował Hagrida, pytając o jego pochodzenie i brata olbrzyma. To było iście wyborne, a teraz jeszcze Granger na dokładkę? Dajesz, Ognian, dajesz! 

– Tak… to… eee… bardzo miłe, co mówisz.

– Wiesz… – ChErKov dosiadł się do jej małego stolika. – U nas, w Bułgarii, ładne czarownice nie muszą nic robić, bo to czarodziej jest odpowiedzialny za utrzymanie rodziny. 

Wytrzyma… przełknie to jakoś… Z trudem się opanował. A zauważywszy minę Granger, było to tym trudniejsze. Salazarze! 

Taki sposób myślenia o czarownicach i czarodziejach funkcjonował tu, na wyspie, kilka dekad temu, kiedy kobiety mogły tylko czytać czasopismo Czarująca i gotująca, opiekować się rodziną i liczyć na męża. Najwidoczniej Bułgaria nadal tkwiła w tym etapie. Albo to ChErKov nadal w nim tkwił?

– W takim razie cieszę się, że urodziłam się w Anglii. – Granger z hukiem zamknęła książkę. – A teraz wybacz, ChErKov, ale muszę przygotować się do zajęć.

Wstała i z zaciętą miną ruszyła w stronę drzwi.

Zawiódł się na Granger, oj zawiódł. Zamiast bronić swojego stanowiska, postanowiła stchórzyć. Gdyby wykorzystała choć połowę swojego potencjału do polemiki, który pokazywała w rozmowach z nim, zmiotłaby tego bułgarskiego dziwoląga z powierzchni ziemi. 

– Dziwne te wasze kobiety. 

Na Merlina! Z wielkim trudem opanował śmiech, kiedy ChErKov dosiadł się do niego z miną niesprawiedliwie zbitego puszka pigmejskiego. 

– Być może będzie to dla ciebie nowum, ale kobiety mają u nas wolność osobistą – powiedział, z trudem zachowując powagę.

– Ta, u nas też, ale są mądrzejsze i wybierają rozsądnie. – ChErKov przeciągnął się, ale zaraz spojrzał na niego. – A słuchaj, ty ją znasz, nie?

– Nie – odparł.

– No jak to – nie? Przecież chadzałeś z nią w tym samym czasie do szkoły.

– Nie szukałem jej towarzystwa.

– A bo ja to już sam nie wiem, co o niej myśleć. Taka niby mądra, a nic nie rozumie. – ChErKov pokiwał głową ze smutną miną.

Nie… nigdy by nie uwierzył, że podczas konfrontacji Granger z kimkolwiek bardziej kibicowałby jej niż tej drugiej osobie. Cudotwórca z tego ChErKova! 

Z drugiej strony… 

– Postaraj się nie być tak bezpośredni – mruknął. – To może coś da.

Był złym człowiekiem. Bardzo. Ale nic nie mógł poradzić, że na samą myśl o obserwowaniu dalszych zalotów ChErKova, robiło mu się cieplutko na serduszku. A im później Granger postanowi to ukrócić, tym dłużej będzie miał zapewnioną rozrywkę.


9 komentarzy:

  1. O tak, dzięki Ci Draco za tę poradę, też chętnie się przekonam jak Hermiona będzie znosić zaczepki Ogniana. Malfoy w formie, mam nadzieję, że stworzy jakiś ruch oporu czy coś w tym stylu wobec Lucjusza. Nie spotkałam się jeszcze w fanfiction z tak nieprzystępnym Zabninim. Co do Teodora to mam wrażenie, że ma kilka cech Hermiony, fajnie by było zobaczyć ich razem w jakiejś sytuacji. Mam cichą nadzieję na to, że Hermiona się rozkręci i zmiecie Draco z planszy w słownej potyczce.

    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy
    Fainarete

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za zwłokę, ale obie miałyśmy mały rozbrat z blogami. :(

      O, a to ciekawa opinia. Nie było to naszym zamiarem, żeby Zabini był nieprzystępny. Jestem ciekawa - co wywołało takie odczucia?

      Teodor i Hermiona będą mieli wspólne sceny, ale w dość odległej przyszłości. ^^

      Usuń
  2. Hermiona ma ewidentnie powodzenie u Bułgarów, chętnie zobaczę jak rozwinie się ich relacja. Podobała mi się ta minikłótnia między nią a Draco, jak widać od nienawiści do miłości długa droga. I dobrze, nie ma co się śpieszyć. Podobają mi się uwagi Draco, bo ewidentnie to nie słowa rzucone na wiatr tylko logiczne argumenty. Hermiona ma zajęcie na wieczory - wymyślanie równie trafnych komentarzy, you go girl.
    Ciekawe, czy w końcu złapią jakiegoś ucznia na tych nocnych dyżurach. Nie wierzę, żeby w Hogwarcie nie było już żadnego ucznia pokroju Pottera albo młodego Draco ;)

    Pozdrawiam,
    Golden
    https://wkrainiecienaimroku.blogspot.com/
    https://hell-is-empty-without-you.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za zwłokę, ale obie miałyśmy mały rozbrat z blogami. :(

      Z tymi uczniami, to kto wie, kto wie... Ale masz rację, nie może być tak, żeby dumna tradycja niesfornych uczniów całkiem poszła w zapomnienie. :P

      Usuń
  3. Jak widać, Teo jest człowiekiem praktycznym. Skoro ktoś płaci za lokal płaci, czemu nie korzystać :P
    Zabini mnie ujął w tym rozdziale. Z jakiegoś powodu kiedy powiedział "To dar" nabrałam podejrzeń, że Lucjusz puka jego matkę. No nie, to niemożliwe... A może?!
    Nawiasem i już w oderwaniu od ff, uważam że Narcyza jest za dobra dla Lucjusza i powinna przynajmniej mieć na boku kochanka :P
    Wątek zbierania informacji przez Notta jest interesujący. Draco może mieć rację, a jeśli ją ma, nasi anty-bohaterowie zyskają niezłą broń przeciwko przyzwoitej partii jaśnie rządzącej. I nie wiem, czy się tym martwić czy odwrotnie.
    Co do wspólnego patrolu Hermiony z Malfoyem to miałam podejrzenia, że Minerva bawi się w swatkę. Teoria Draco, zapewne prawdziwa, świadczy tylko o tym, że jest swatką nieświadomie :P
    I... dziwoląg o Ognianie? Tak brutalnie? Nie poczuła chemii gdy pocałował ją w rękę? Ma serce z lodu :P jakoś od pierwszej chwili gdy zobaczyłam wśród bohaterów Bułgara, na dodatek nauczyciela czarnej magii (przy takiej profesji musi mieć w sobie ogień, chociaż zachowuje się jak cymbał :P) nabrałam przekonania, że będzie
    wiadomym kierunku smaliłł cholewki.
    Draco w roli nowego Snape'a przemawia mi do wyobraźni, zwłaszcza jeśli włóczy się po mrocznych korytarzach w ciemnej szacie. Uroczy :P
    I jakie ujmujące jest jego szarmanckie zachowanie wobec przyszłej pani Malfoy, jak ładnie jej dogryza :D. Aż miło poczytać.
    Muszę też przyznać, że trochę tak jak Hermiona jestem zszokowana jak rzeczowo potrafi wypowiadać się Draco, gdy już wyjdzie z roli złośliwca. Czas chyba przyznać, że niezależnie od kanonicznego, wasz Draco jest inteligentny. Obawiam się, że zaczynam go lubić, i,co gorsza, te ich przekomarzanki. Chemia wisi w powietrzu. Biedny Cherkov, chyba Hermiona będzie mieć na koncie kolejne złamane bułgarskie serce.
    Ogólnie, rozdział bardzo przyjemny, niektóre zdania (nie tylko wiersz) czytałam drugi raz z podziwem dla ich kunsztu :P Dostajemy dużo ciekawostek w jednym rozdziale. Obawiam się, co możecie szykować w warstwie starcia dobra ze złem (tym bardziej, że nie wiadomo, która strona jest która. Może Draco stworzy jakąś trzecią, własną alternatywę).
    Rozdział wygrywa wierszyk Irytka. Jak dobrze, że nikt go jeszcze nie wywalił z zamku :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciebie to już ze trzy razy przepraszałam za zwłokę, ale jeszcze raz to zrobię. Wybacz!

      O nie! Nie życz nikomu śmierci! Lucjusz by nie przepuścił kochankowi, a i nie wiadomo, co by się stało z Narcyzą. :(((

      Królowa lodu z tej Hermiony, nie ma co! Taki dżentelmen, nie? Ech... Ognian, Ognian, niepoprawny romantyk, a tu taka zołza stanęła na jego drodze. Jeszcze trochę poczujemy do niego sympatii i jak nic zostaniemy z ognione. xD

      Zgroza! Nie poddawaj się! Możesz walczyć i dalej zgrzytać zębami na główny paring i postaci. :D

      A wierszyk, to mogę zdradzić, jest całkowicie zasługą Kyoko. :D Ja próbowałam swoich sił, ale poległam tak sromotnie, że już nigdy nie tknę ani poezji, ani krótkich rymowanek. XD

      Usuń
    2. Hmm, myślisz że Lucjusza w ogóle by to obeszło? Jak na razie widzę go jako zimnego drania, któremu nie przeszkadzałoby że żona ma się czym / kim zająć - oczywiście pod warunkiem dyskrecji, żeby nie stracił reputacji :P

      Usuń
    3. No tak, a w przypadku uszczerbku na wizerunku, ofiarą nie byłby tylko kochanek, ale i Narcyza. A przynajmniej tego bym się bała na jej miejscu. ;)

      Usuń
  4. W dalszym ciągu zastanawiam się, co Lucjusz ma w planach. Ciekawy rozdział, zwłaszcza nocny partol i konwersacja naszych bohaterów. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział.
    Pozdrawiam K.

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy