środa, 16 grudnia 2020

Rozdział V

Jeszcze raz sprawdził, czy guzik przy mankiecie rękawa szaty był zapięty. 

Wziął głęboki wdech i wyszedł ze swojego… gabinetu. W sumie nadal nie przyzwyczaił się do myśli, że będzie nauczycielem. Może po pierwszych zajęciach poczuje, że jest to bardziej rzeczywiste?

Szedł wąskim korytarzem, który prowadził wprost na schody. Pamiętał, jak na pierwszym roku obawiał się, że nie da rady spamiętać tej całej plątaniny korytarzy w lochach, które przypominały labirynt. Teraz, mimo upływu lat, mógłby chodzić po nich z zamkniętymi oczami. 

Na razie nie musiał się martwić, że spotka jakiegokolwiek ucznia na swojej drodze, ale to już za kilka chwil miało ulec zmianie. Po ceremonii przydziału będzie zmuszony przywyknąć do obecności uczniaków na korytarzach. 

Nie liczył na ciepłe powitanie. Nie liczył nawet na ignorowanie. Skoro grono pedagogiczne wysiliło się jedynie na chłodną obojętność, uczniowie nie będą w tym względzie lepsi. Cóż, nie musiał wzbudzać sympatii. Wystarczy, że będą uważali na zajęciach i osiągali dobre wyniki. Nic innego nie powinno zaprzątać jego myśli. 

Szybko wspiął się po schodach, bo już z oddali słyszał nadjeżdżające wozy pełne dzieciaków. Minął Ścianę Pamięci i wszedł do Wielkiej Sali. Z wrażenia musiał na chwilę przystanąć. 

Nic się nie zmieniło... Cztery rzędy długich stołów, zastawionych pustymi na razie talerzami, przy których znajdowały się równie długie ławy. Uniósł wzrok, a uśmiech sam cisnął mu się na usta. 

Od momentu powrotu w mury tego starego zamczyska tylko sufit wyglądał tak, jak go zapamiętał z czasów szkolnych. Sala nie była dotychczas dekorowana barwami domów ani oświetlana taką ilością świec, a teraz… Salazarze! Ale sentymentalny się robił! 

Przytłumione kroki dobiegające z zewnątrz były podpowiedzią, że powinien w końcu podejść do stołu nauczycielskiego. 

Z niechęcią zerknął w tamtą stronę. Na razie nie było to irytujące, ale z czasem ta dziwna atmosfera…

Śmierciożerca jest w Hogwarcie,

ale zaraz będzie zwarcie!

Kilka kroków, różdżką ruch

i na...


– Jęzlep! – ryknął i skierował różdżkę w stronę Irytka, który latał tuż nad jego głową.

Przeklęty duch! Że też nikt nigdy nie słuchał Krwawego Barona, który chciał pozbyć się tego cholernika.

Z cichym przekleństwem schował różdżkę za pazuchę i dopiero wówczas uświadomił sobie, że miał małą widownię w postaci nauczycieli i uczniów, którzy stali na progu Wielkiej Sali. Ci z dalszych rzędów wspinali się na palcach, żeby móc dostrzec, co wywołało takie zamieszanie.

Zmrużył oczy. Nie, nie pozwoli, żeby tak bzdurna sytuacja wytrąciła go z równowagi. 

Prychnął i ruszył w stronę stołu. Zajął miejsce u jego skraju. Nie powinien czuć wstydu, to wina tego przeklętego ducha, który już na szczęście wyleciał z pomieszczenia, a nie jego!

– Macie tu całkiem wesołych martwiaków, co? 

Policzył w myślach do trzech, zanim spojrzał na ChErKova. Cóż, też chciałby być na tyle głupim, żeby nie potrafić odczytywać nastroju u ludzi. Z tym całym ChErKovem naprawdę musiało być coś nie tak.

– Tak, prawdziwi kawalarze z nich – burknął.

ChErKov pokręcił głową.

– No, nieźli są. Mnie Irytek zdążył buchnąć kufer pierwszego dnia. Co za sowizdrzał!

W sumie to już nie wiedział, co o nim myśleć. Może Bułgarzy nie tylko ruchy głową mieli przeciwne do reszty świata? Może wszystko odbierali odwrotnie? I dlaczego w ogóle ChErKov odzywał się do niego? 

Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Czyżby przez to, że całe grono pedagogiczne traktowało go z wrogością, miał wylądować na dnie hierarchii razem z bułgarskim dziwolągiem? Salazarze… za co?

– Zaiste, śmieszny. – Wytrzyma… wytrzyma… A walić! – ChErKov, naprawdę nie zrozumiałeś, o czym on śpiewał?

– Zrozumiałem, zrozumiałem. – Mężczyzna wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ale u nas, w Bułgarii, mamy takie powiedzenie: Każdą tragedię śmiechem zwyciężaj

Co. Za. Świr. Kto w ogóle dopuścił kogoś takiego do pracy w Hogwar… A, no tak. Przecież byłego śmierciożercę to wszyscy witali z otwartymi ramionami.

Cała ta sytuacja nadawała się jedynie do jakiegoś żałosnego kawału: Śmierciożerca, szlama i Bułgar wchodzą do baru… 

Parsknął śmiechem i natychmiast tego pożałował. ChErKov spojrzał na niego z promiennym uśmiechem. Wyglądał na zadowolonego, jakby myślał, że podniósł go na duchu tą  swoją mądrością ludową. A niech mu będzie! Nie miał zamiaru wciągać się w dalszą rozmowę z wariatem. 

Chwycił puchar, ale ze złością zrozumiał, że nauczycieli też dotyczyło oczekiwanie na koniec przemówienia dyrektorki. Zresztą – co to za różnica? I tak nie mógłby się napić niczego mocniejszego niż kremowe piwo, więc żadna strata.

– Jesteśmy, pani psor… dyrektor! 

Spojrzał w stronę tego wielkiego kudłacza i zmarszczył brwi. Wizyta w Mungu była nieodzowna, skoro całkiem ucieszył się na widok gajowego. Chociaż… właściwie nic w tym dziwnego – to jedna z kilku rzeczy, która została w Hogwarcie po staremu. 

– Tym razem nikt nie próbował się potopić, ale, cholibka, wielka kałamarnica chyba miała na nas chrapkę! 

Usłyszał, że paru uczniów parsknęło śmiechem, ale kiedy spojrzał na pierwszorocznych… cóż, nie wszystkim było do śmiechu. A ta mała dziewczynka w o kilka rozmiarów za dużej szacie to w ogóle musiała być przerażona – telepała się od stóp do głów i był gotów przysiąc, że z tak znacznej odległości słyszał, jak szczękała zębami. 

– Dziękuję, Hagridzie – odparła krótko McGonagall. – Witam wszystkich uczniów, którzy… 

Ech… to będzie długi wieczór. 

W sumie nigdy nie zastanawiał się, jak to wyglądało z perspektywy nauczycieli. Jako pierwszoroczniak, pomimo wielu rozmów z rodzicami o Hogwarcie, czuł ogromne podekscytowanie na samą myśl o ceremonii. Nawet krótka kłótnia z Potterem nie odebrała mu radości z tego wieczoru. 

Później, przez całe lata, ceremonię przydziału traktował jak wstęp do nowej przygody. Chyba już nigdy nie pozbędzie się wrażenia, że bycie Ślizgonem mało miało wspólnego z byciem uczniem. Owszem – uczyli się, rzadko można było natrafić wśród nich na tak tępe egzemplarze jak Crabb i Goyle, więc i wyniki osiągali całkiem niezłe, ale… 

To pokój wspólny był centralnym punktem życia jego domu. Słyszał, że i w innych domach potrafili się zabawić, ale musieli mieć ku temu pretekst. Dla Ślizgonów każda okazja była dostatecznym powodem, a bliskość kuchni tylko w tym pomagała. Nie chodziło nawet o popijawy, bo żadnemu z nich nie dano by czegoś mocniejszego, a najstarsze roczniki nie były tak głupie, żeby ściągać na siebie kłopoty, ale zabawiali się w inny sposób.

W sumie był ciekaw, czy tradycja parodiowania Gryfonów nadal trwała w najlepsze. A może przerzucili się na inny dom? Albo coś jeszcze innego przyszło im do głowy?

Nie potrafił wyobrazić sobie sobotnich wieczorów w pokoju wspólnym, który nie zamieniłby się w coś zupełnie innego. Co teraz było na czasie? Rozgrywki znikającego pokera? Małe zakłady o wyniki ligi quidditcha? Konkursy na najlepsze przeróbki piosenek Tiary Przydziału? 

Uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że ludzie z innych domów postrzegali Ślizgonów niemal jak jakąś niezdrową sektę pokroju wyznawców tego szmatławca, Żonglera, tylko dlatego, że niezależnie od okoliczności stawali po swojej stronie. Nawet jeśli sprawca był oczywisty, a wybryk ogromny. 

Cóż, nic nie mógł poradzić, że to właśnie te wszystkie aktywności, które…

– … Draco Malfoy.

Zamrugał kilkakrotnie oczami. Szybko zrozumiał, że McGonagall musiała ich przedstawiać.

Wzdrygnął się mimowolnie. Absolutna cisza, która nastała w Wielkiej Sali i te chłodne spojrzenia w jego kierunku… Cholera! Wiedział, że tak będzie, więc dlaczego go to w ogóle ruszało? 

Musiał wyjść z twarzą. Podniósł się z krzesła, krótko skinął głową z wystudiowanym, uprzejmym uśmiechem i ponownie opadł na siedzisko. Dopiero wówczas niektórzy uczniowie zdecydowali się nagrodzić go brawami. 

Zbytek łaski.

– Kolejnym nowym nauczycielem zostanie profesor Ognian ChErKov, który zgodził się objąć stanowisko nauczyciela obrony przed czarną… 

– Witajcie, drodzy uczniowie! – ChErKov z wielkim entuzjazmem wstał z krzesła. – Mam nadzieję, że ten rok minie nam równie szybko jak zima w Bułgarii! 

Skrzywił się i z lekkim rozbawieniem zauważył, że McGonagall zrobiła to samo. Najwidoczniej, choć był przekonany, że to niemożliwe, istniała między nimi cienka nić porozumienia. 

Uczniowie chyba inaczej odebrali błazenadę ChErKova, bo nagrodzili jego występ gromkimi brawami.

Szybko zerknął na stół Ślizgonów. Dzięki ci, Salazarze! Dzięki! Chociaż wiele się zmieniło od jego czasów w Hogwarcie, to jedno pozostało niezmienne – Ślizgoni nadal przejawiali objawy posiadania mózgów. Przy jego dawnym stole widział głównie skwaszone, zdegustowane miny. Może nowe pokolenia nie miały jeszcze tak całkiem poprzestawiane w głowach? 

– Tak… yhm… dziękuję, panie ChErKov. – McGonagall krótko machnęła ręką, żeby ten błazen w końcu usiadł. – I na koniec, zanim zaproszę wszystkich na ucztę, chciałam przedstawić ostatniego nowego nauczyciela. Wielu z was zapewne kojarzy pannę Hermionę Granger, która do niedawna była uczennicą tej szkoły. Tym razem rozpoczyna z nami rok jako nauczycielka zaklęć i wicedyrektorka.

Draco parsknął śmiechem. Na szczęście zrobił to w tym samym momencie, kiedy gromkie brawa i gwizdy już odbijały się echem po Wielkiej Sali. 

Nie wiedział, co było zabawniejsze – McGonagall, która próbowała udawać niewzruszoną i przegrywała z kretesem, kiedy na jej wąskich ustach zagościł uśmiech; Granger, która była tak zmieszana, że pochyliła głowę i patrzyła na pusty talerz; czy Longbottom, który zaczął klaskać z tak wielkim entuzjazmem, że poprzewracał kilka kielichów dookoła niego. 

Moment! Longbottom?!


***


Hermiona kolejny już raz strzepnęła nieistniejące pyłki z szaty. Wyprostowała się i zlustrowała krytycznym wzrokiem swoje odbicie w zwierciadle. Cholera, może kok wyglądał jednak trochę zbyt niechlujnie przez te wypuszczone pasma? Chyba powinna… Już podnosiła ręce, by rozpuścić włosy, ale w ostatnim momencie zrezygnowała. 

Z ciężkim westchnieniem usiadła na blacie biurka. Cholera, czym się tak stresowała? Przecież to tylko pierwszy dzień w nowej pracy! Tylko dziesiątki wpatrzonych w nią pierwszoroczniaków i kilkanaście uczniów, którzy być może kojarzyli ją jeszcze ze szkolnych korytarzy… Czysta karta, cholera jej jasna mać, nie ma co! 

Zerknęła na zdjęcie, które dostała w prezencie od Harry’ego na zeszłoroczne święta. Wzięła ramkę do ręki i przejechała po niej opuszkami palców. Dobrze pamiętała ten dzień. To były jedne z pierwszych wakacji, które spędziła w Norze. Siedziała rozpromieniona na kanapie, obejmując chłopaków po obu jej stronach. Okulary przekrzywiły się na nosie Harry’ego, przez co miał wyjątkowo kwaśną minę i zerkał niepewnie na boki, a Ron machał dłońmi i krzyczał coś do George’a, który został uchwycony w rogu fotografii.

Uśmiechnęła się pod nosem. Skoro oni już poukładali sobie życia, to czemu ona wciąż miała jakieś obawy?

Z werwą wstała i chwyciła dłonią skórzaną torbę, którą przewiesiła przez ramię. Z determinacją ruszyła przez drzwi, niemal nimi trzaskając. Minęła jedną z sal lekcyjnych, za chwilę drugą i trzecią, a z każdym kolejnym krokiem jej pewność siebie malała. Zacisnęła jednak zęby i uparcie parła do przodu. To tylko stres, przecież była w stanie sobie z tym poradzić!

Zatrzymała się przed salą z numerem dziewięćdziesiąt dziewięć. Nerwowo obciągnęła lewy rękaw szaty. Musiała pamiętać, żeby nie podnosić tej dłoni wysoko, gdyby pierwszaki zauważyły… Nie, nie czas na to. 

Wzięła kilka głębokich wdechów – teraz albo nigdy!

Chwyciła różdżkę i wolną dłonią otworzyła drzwi. Od razu wzrok wszystkich uczniów skupił się na niej, ale próbowała nie zwracać na to uwagi. Dumnie uniosła głowę i ruszyła w stronę biurka, ani razu nie zerkając siebie. Gdy machnęła różdżką, by zamknąć drzwi, po sali lekcyjnej poniosły się podekscytowane głosy. Szybko jednak nastała cisza, gdy stanęła za biurkiem i omiotła spojrzeniem całą klasę.

A niech to! Nie mogła się nie uśmiechnąć, widząc te małe, pyzate twarzyczki; jeszcze tak niewinne i zachwycone nawet najmniejszymi oznakami magii.

– Witam wszystkich na zajęciach z zaklęć. Nazywam się Hermiona Granger i w bieżącym roku szkolnym będę waszą nauczycielką.

Machnęła różdżką, a jej inicjały, ku zaskoczeniu większości dzieci, zawisły w powietrzu. 

– Ojeju, ja też tak się nauczę robić?! – zawołała mała dziewczynka, która siedziała w pierwszym rzędzie.

Hermiona uśmiechnęła się do niej ciepło i skinęła głową.

– Nie tylko tak, ale też znacznie, znacznie więcej. Zajęcia z zaklęć i uroków... Dzięki tym lekcjom nauczycie się wielu ważnych formuł, a także poznacie rozmaite czary, które są podstawą świata magii!

Przez chwilę w sali panowała pełna napięcia cisza. Zaledwie kilka sekund później nastał chaos.

– Ja chcę tak samo! Tak samo! Nauczy mnie pani?!

– Malcolm, przestań! Ja byłam pierwsza! Proszę pani, proszę pani, a nauczy nas pani zamieniać pióra w słodycze?!

– A ja bym się chciał nauczyć lewitacji!

Hermiona klasnęła w dłonie i, ku jej zaskoczeniu, znów zapanowała absolutna cisza. Musiała zapamiętać ten przypadkiem odkryty trik na przyszłość.

Dopiero po chwili zwróciła uwagę na chłopca, który siedział na samym końcu sali i przez cały ten czas trzymał rękę w górze.

Szybko przejrzała listę obecności i przypisane uczniom miejsca.

– Elias, tak? Chciałeś o coś zapytać?

Chłopiec skinął głową, którą szybko opuścił. Podniósł się powoli z siedzenia i zerknął na siedzącą obok niego dziewczynkę. Ta zachęciła go ruchem dłoni.

– P-Pani nazywa się… Hermiona Granger, tak? Ta Hermiona Granger, która pomogła w pokonaniu Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać? Przyjaciółka Harry’ego Pottera?

Pytanie złapało ją kompletnie z zaskoczenia i momentalnie poczuła, jak cała krew odpłynęła jej z twarzy. 

– Ja… – Cholera! To tylko ciekawskie dzieci, a wojna była nie tak dawno temu! To naturalne, że chcieli się czegoś dowiedzieć… Dlaczego musiała reagować na ten temat tak emocjonalnie?! – Tak. – Wymusiła uśmiech. – Zgadza się.

No świetnie – wizja idealnie przeprowadzonej lekcji poszła na wesoły spacer do Zakazanego Lasu. Dzieci patrzyły na nią z szeroko otwartymi oczami i widziała, że języki aż je świerzbiły do zadawania pytań. Powinna im na to pozwolić? Zerknęła z utrapieniem na księgę zaklęć, którą specjalnie przed lekcjami położyła na biurku. Przecież nauka magii powinna być dla malców ciekawsza niż opowieści o wojnie! Z drugiej strony… skoro to pierwsza lekcja, nie chciała od razu zabijać na niej całego entuzjazmu. W dodatku te dzieci patrzyły na nią z tak ogromnym zainteresowaniem…

Westchnęła ciężko i oparła się biodrami o przód biurka.

– No dobrze. Możemy przeznaczyć jakiś czas na pytania, żeby trochę lepiej się poznać, ale zastrzegam – uniosła przed siebie różdżkę, kiedy ręce pierwszoklasistów wystrzeliły w górę – druga połowa lekcji zostanie przeprowadzona zgodnie z planem. Kto z was chciałby…

– Jaki jest Harry Potter?! Czy to prawda, że rozmawiał z wężami?!

– Proszę pani, a to prawda, że jego żona jest taka piękna?!

– Ja słyszałem, że on ma Czarną Różdżkę!

– A jaki był pan Potter, kiedy jeszcze chodził do szkoły?!

– To prawda, że złamał wszystkie możliwe zakazy?!

Uśmiech, który przez cały ten czas próbowała utrzymać, szybko zgasł. Naprawdę…? To nawet nie chodziło o wojnę, tylko o Harry’ego? Nawet po tych kilku latach? Nie powinna tak myśleć, ale… cholera! Nic nie mogła poradzić na to, że czuła się w tym momencie zawiedziona. Znów jej obecność schodziła na dalszy plan ze względu na chwałę, która ciągnęła się za jej najlepszym przyjacielem jak smród za skarpetkami Rona. Tylko ta jedna lekcja… tylko ta i na następnych za wszelką cenę musiała trzymać się planu, nawet, jeżeli dzieci miałyby ją uważać za zrzędliwą jędzę.

– Harry Potter, tak? Jego historia zaczęła się prawie jedenaście lat temu… – Uśmiechnęła się z nostalgią. – Właśnie wtedy poznałam go po raz pierwszy w jednym z przedziałów hogwarckiego ekspresu… 


***


Siedział przy stole nauczycielskim. Chciałby móc skupić się na śniadaniu, ale nie było mu to dane. O ile pozostali profesorowie ignorowali jego obecność, tak uczniowie co i rusz posyłali w jego kierunku spojrzenia. 

Tak czuł się Snape przez te wszystkie lata pracy w Hogwarcie? Jakby wszyscy mieli go nieustannie na celowniku? Draco chyba musiał zweryfikować swoje poglądy co do jego osoby. 

Przez lata całkiem lubił Snape’a, ale też uważał, że był dziwny. Jak na byłego Ślizgona – zbyt drętwy i ponury. Tylko czasami, kiedy wymierzał kary Gryfonom, widział na jego twarzy ożywienie i dopiero wówczas rozpoznawał w nim ucznia domu Salazara Slytherina. 

Cóż, dłużej mu się nie dziwił. Sam zapewne tak samo skończy. Już teraz nie miał zbyt pogodnej miny, a po kilku latach – jeżeli ojciec nie zmieni zdania co do pracy w Hogwarcie – zapewne będzie siedział skwaszony przy tym samym stole z cerą równie ziemistą, co byłego mistrza eliksirów, bo nawet z lochów przestanie wychodzić.

Odłożył widelec, którym od jakiegoś czasu stukał po stole, i dopił kawę. 

Nie rozglądając się zbytnio dookoła, wyszedł z Wielkiej Sali. Już po chwili dotarł do swojego gabinetu. 

Dokładnie pamiętał, jak wyglądały kwatery byłych nauczycieli eliksirów. Slughorn… ech… Te wszystkie foteliki, pufy, poduszki, poduszeczki… Wzdrygnął się. Koszmar. Zdecydowanie wolał wygląd gabinetu za czasów Snape’a – tego samego, do którego został przydzielony. Czuć wówczas było, że to pokój mistrza eliksirów – długie półki, na których znajdowały się rzadkie ingrediencje, słoje pełne podejrzanie wyglądających mikstur… 

Nie, to w sumie była już przesada. Zdecydowanie lepiej niż u Slughorna, ale chyba nie dałby rady wytrzymać na co dzień w takim pomieszczeniu. 

A jeśli kiedyś przyjdzie mu ukarać ucznia? Co pomyśli, kiedy przekroczy próg jego gabinetu? 

Koniec! Nie mógł się dłużej ociągać – na lekcje i tak musiał pójść, a spóźnienie w niczym by nie pomogło. Podszedł do szafy, stuknął różdżką w klamkę o kształcie głowy węża i dopiero wówczas mógł sięgnąć po kilka eliksirów, które przygotował na zajęcia. 

Już, już wychodził, ale w porę się powstrzymał. Odłożył wszystko, co miał w rękach na mały stolik i sprawdził, czy guzik przy mankiecie szaty był zapięty. Dobrze! Wyszedł na korytarz. To teraz czekało go półtorej godziny męki z szóstoklasistami, później krótka przerwa i niewinni pierwszoroczniacy na dokładkę. 

Otworzył drzwi do małego składziku. Wolał wpuścić klasę z wewnątrz, bo… Co? Wyraźnie słyszał głosy uczniów dochodzące z sali. Ale dlaczego? 

No tak. U Snape’a było to nie do pomyślenia, ale Slughorn zapewne rozpuścił podopiecznych. Kiedy jeszcze był jego uczniem, dziwił się, jak liberalny w niektórych sprawach potrafił być stary Ślimak. W jego klasie mogli rozmawiać, szeptem rzecz jasna, i nie było to karane pogardliwym uśmiechem, kąśliwą uwagą albo odebraniem punktów. Ale żeby popuszczać uczniom i pozwalać im samodzielnie wchodzić do pomieszczenia pełnego niedokończonych wywarów i rzadkich składników? Głupota. Skrajna nieodpowiedzialność.

Otworzył drzwi, a po drugiej ich stronie nastała grobowa cisza. Kilkanaście par oczu wpatrywało się w niego z wyraźną rezerwą, może strachem. Przeobrażenie w Snape’a następowało w zawrotnym tempie… 

Podszedł do biurka. Znał niektórych uczniów, więc sytuacja była po dwakroć krępująca. 

Jak się ten mały Gryfon nazywał? Na piątym roku, kiedy został prefektem ukarał go po meczu…  Zamarł. 

Brat Fawleya. Patrzył na niego z zaciętą, nienawistną miną. 

Cóż, nie dziwił się już takim reakcjom, ale… Nie, nie mógł pozwolić, żeby wyrzuty sumienia znowu zapanowały nad zdrowym rozsądkiem. Nie chciał wracać do stanu, w którym był tuż po wojnie. 

Cisza przytłaczała, więc powinien ją jak najszybciej przerwać.   

– Witam na pierwszych w tym roku zajęciach z eliksirów. Nazywam się Draco Malfoy.

Na sali rozległy się przytłumione szepty.

Miał wielką ochotę przewrócić oczami. No tak, bo nikt nie pamiętał, jak McGonagall go przedstawiała poprzedniego dnia i nikt nie pamiętał go ze szkoły. 

Cóż, może i nie będzie najbardziej lubianym nauczycielem, ale powalczy o stanowisko najbardziej skutecznego.

– Skoro już potwierdziły się wasze przypuszczenia i nikt nie ma nic do powiedzenia na ten temat, rozpoczniemy zajęcia. – Machnął różdżką, a na tablicy pojawił się opis ingrediencji. – Czy ktoś jest w stanie wytłumaczyć, na czym polega działanie eliksiru spokoju?

Odpowiedziała mu cisza. Nie, nie mogli być aż takimi kretynami, żeby nie potrafić domyślić się z samej nazwy. A może to mała walka woli? 

– Nikt? – Rozejrzał się po klasie. – Minus pięć punktów dla każdego domu. 

– Panie profesorze! – Jakaś niska Puchonka wstała z krzesła. – To przecież…

– Możemy albo do końca semestru sprawdzać swoją cierpliwość, albo zaakceptować rzeczywistość – przerwał jej spokojnym tonem. – A fakty są takie, że niezależnie od waszego zdania jestem nauczycielem przedmiotu, na który się zapisaliście. Chcę traktować was jak dorosłych, ale jeżeli wolicie zostać na poziomie obrażonego pierwszaka, tak też może być – dla mnie bez różnicy. 

Zdecydowanie nie będzie najbardziej lubianym nauczycielem.

– To teraz: czy ktoś wie, na czym polega działanie eliksiru spokoju?

Na widok kilku uczniów, którzy z niechętnymi minami podnieśli ręce, uśmiechnął się kpiąco. Chyba znalazł skuteczny sposób stymulowania klas. 

*** 


Zmusiła się, żeby jeszcze raz podnieść widelec do ust. Merlinie… była tak cholernie zmęczona, że nawet przeżuwanie posiłku wydawało się w tym momencie czynnością równie wymagającą jak wyścig z centaurami. Westchnęła cicho i zerknęła na uczniów, którzy mimo obficie zastawionych stołów, bardziej zainteresowani byli przepychankami. Jedynie przy stole Ravenclawu oraz Slytherinu panował względny spokój, choć nawet i tam była w stanie wyraźnie dostrzec dyskutujące, ożywione grupy. 

– Ja się chyba starzeję już – mruknęła pod nosem, opierając brodę na dłoni.

– …ostatnio nawet udało nam się uzyskać liście figi abisyńskiej! Co prawda nie zdobyłem jeszcze ziaren, ale już to, co mam, jest niezwykle fascynujące! 

Zerknęła na Neville’a, który od początku kolacji nawijał jak najęty i nawet nie zwrócił uwagi na to, że przestała go słuchać dobre kilkanaście minut temu.

– … w dodatku dyrektor McGonagall obiecała sprowadzić za jakiś czas…

– Neville – Hermiona z ciężkim westchnięciem odłożyła widelec. – Nie miej mi tego za złe, ale nie mam dziś głowy do zielarstwa. Jestem zmęczona, a jutro…

– O, to ja wiem! – Neville ożywił się jeszcze bardziej i zaczął gmerać w kieszeni. Po kilku chwilach zmagania wyjął z niej coś… coś, co przypominało zwiędły chwast. – To jest suszony liść z młodej mandragory. Możesz dodać go do kawy i rano będziesz jak nowa! Wiesz, ma mocne właściwości pobudzające…

Hermiona podniosła błagalny wzrok na sufit, jakby miała nadzieję, że znajdzie tam jakąkolwiek pomoc. Złudne nadzieje. No cóż – skoro musiała jakoś wytrwać do końca tego fenomenalnego dnia…

– A jak wyglądały dziś u ciebie lekcje, Neville? Żadnych problemów?

– No… – Neville podrapał się z zakłopotaniem po głowie. – Jak już mówiłem, zaczynaliśmy dzisiaj z mandragorami i jedna z pierwszorocznych źle założyła słuchawki.

Hermiona przez chwilę wpatrywała się w niego w ciszy, po czym wybuchnęła donośnym śmiechem.

– Na Merlina, Neville! Nie przypomina ci to czegoś?

Neville szybko poczerwieniał i zaczął coś dukać, czym jeszcze bardziej ją rozbawił. Chyba zauważył, że poprawił jej trochę humor, bo również parsknął.

– No, w końcu się rozchmurzyłaś! Chodziłaś cały dzień jak struta. Już myślałem, że Snape Dwa sprawiał ci znowu jakieś przykrości – bąknął, wskazując ruchem głowy siedzącego po drugiej stronie stołu Malfoya.

Gdy zerknęła na przeciwny koniec stołu od razu dostrzegła, że Malfoy patrzył w ich stronę zapewne już od dłuższego czasu, a przy tym kompletnie znudzony dźgał widelcem swój posiłek.

– Pewne rzeczy się chyba nigdy nie zmienią – mruknęła Hermiona, wracając wzrokiem do hałasujących uczniów. – Ale nie, na szczęście na niego dzisiaj nie wpadłam. Po prostu… – Westchnęła cicho. – Uczniowie dali mi dzisiaj trochę w kość. Nie udało mi się przeprowadzić ani jednej lekcji zgodnie z planem...

– Pewnie pytali o Harry’ego, nie? Co roku jest to samo. – Neville rozłożył ręce. – Nie przejmuj się tym, za kilka dni im przejdzie. Po prostu nie daj sobie wejść na głowę.

Uśmiechnęła się i przytaknęła.

– Masz rację. Dziękuję.

Kątem oka dostrzegła, że kolacja musiała dobiec końca, bo uczniowie zaczęli wychodzić na korytarz. Nie lubiła przepychać się w tłumie, więc wymieniła jeszcze kilka zdań z Nevillem i zebrała się do wyjścia dopiero wtedy, kiedy Wielka Sala była już niemalże pusta. 

Być może Neville rzeczywiście miał rację? W końcu przeprowadzała dzisiaj zajęcia z samymi młodszymi klasami. To normalne, że dzieciaki były ciekawe innych rzeczy niż nauka. Oczywiście miała zamiar trzymać się planu, ale kilka luźniejszych dni na początek chyba nie nadszarpną go za bardzo…. A i jej nerwy być może dzięki temu…

– Auć! – Pisnęła, wpadając na kogoś. Rozmasowała czoło i zadarła ze złością głowę. – No to są chyba jakieś żarty...

– Mówiłaś coś, Granger?

Malfoy. Naprawdę? Akurat teraz, na sam koniec dnia musiała wpaść na pieprzonego Malfoya?

Jak zawsze musiał wszystkim, nawet tonem, próbować okazywać wyższość nad nią. 

Zmarszczyła brwi. Ten dzień był już wystarczająco beznadziejny. Nie potrzebowała dodatkowo kąśliwych uwag od tego gbura.

Zacisnęła usta i ruszyła w bok, ale Malfoy zastąpił jej drogę. No co za palant! Ruszyła w drugą stronę, jednak i tym razem ten tleniony baran jej na to nie pozwolił.

– Cholera, Malfoy! Mógłbyś choć raz… 

Przerwała, gdy ze złością zadarła głowę i spojrzała na niego. Wyglądał… beznadziejnie. A to nowość! Nigdy nie należała do grona dziewczyn, które mimo paskudnego charakteru Malfoya zachwycały się jego wyglądem, ale jednego nie mogła mu odmówić – zawsze wyglądał nienagannie. Jednak teraz… cholera, widziała na jego twarzy zmęczenie równe swojemu. W dodatku te podkrążone oczy…

– Ciężki dzień, co? mruknęła, choć nie tak złośliwie, jak chciała zabrzmieć.

– Mógłbym spytać cię o to samo, Granger.

Niesamowite. Chociaż słowa były złośliwe, jego ton nie brzmiał już tak butnie jak zazwyczaj. Chyba naprawdę musiał być wykończony. 

Już otwierała usta, żeby coś dodać, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. Nie miała siły udawać miłej, a prowokowanie awantury było koszmarnym pomysłem. Nie tego dnia. 

– Wpadłem na genialne rozwiązanie naszego impasu, panno Granger.

Chwycił jej ramię i stanowczo przesunął w stronę ściany, a sam ruszył w przeciwnym kierunku. 

Poczuła, że jej policzki nabiegły krwią. No co za świnia! Odwróciła się zamaszyście, żeby dać mu do zrozumienia, że nie powinien tak jej traktować, zwłaszcza w obecności uczniów, jednak Malfoy był szybszy. Zdążyła tylko przelotnie skrzyżować z nim spojrzenia, gdy znikał w pobliskim korytarzu.

– Nie dzisiaj, Hermiono. Nie dzisiaj – mruknęła pod nosem i ruszyła w kierunku schodów. 

Każdy kolejny krok był istną mordęgą. Marzyła tylko o tym, żeby nawarzyć sobie eliksiru kojącego nerwy i z książką w dłoni umościć się w wygodnym łóżku. Może nawet bez problemu da radę zasnąć…?

Nie wierzyła, że udało jej się dotrzeć do swojej kwatery. Kiedy otwierała drzwi, dostrzegła małą kopertę z pieczęcią Hogwartu. 

Co…?

Zamknęła za sobą drzwi, usiadła na skraju łóżka i, modląc się w duchu, otworzyła drżącymi dłońmi kopertę. 

– Błagam, niech to nie będzie nic złego...

Pobieżnie przeczytała treść notatki służbowej od profesor McGonagall. Kartka papieru wysunęła jej się z dłoni i z cichym szelestem opadła na podłogę. Patrzyła na nią, a ze złości aż popłynęły jej łzy.

– Ja nie wierzę, nosz kur…!


                                                                    **********************

Witamy! Mamy nadzieję, że wybaczycie nam tę długą przerwę. Niestety, publikacja następnych rozdziałów również rozwlecze się trochę w czasie, ale dołożymy wszelkich starań, aby pojawiała się przynajmniej jedna notka w miesiącu. 
PS
Tak naprawdę to wszystko wina Teodora. Przestał nam płacić naszą działkę, więc my przestałyśmy publikować i redagować jego czasopismo. Zobaczymy, kto wyjdzie z tej wojny zwycięską różdżką!

9 komentarzy:

  1. Jak to ja, zacznę od końca - jestem bardzo ciekawa, co było w tej notatce? Nauczyciel opcm - no uwielbiam typa :D
    Co do Malfoya, rzeczywiście taki trochę Snape się zrobił, ale może i w tym szaleństwie jest metoda. Jestem ciekawa dalszych losów bohaterów i czekam z niecierpliwością.
    Pozdrawiam, K :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To w takim razie cieszymy się, że Ognian wzbudził sympatię. ^^ My tak go polubiłyśmy, że nie wiadomo jak i kiedy, ChErKov zaczął pisać się sam i wpychać do scen. :P

      Usuń
  2. Przerywać w takim momencie? Toż to tortury. Nie mam pojęcia co Hermiona mogła przeczytać... Rozdział świetny jak zwykle. Ognian jest obłędny. Mogłabym przeczytać osobne opowiadanie tylko o nim. Malfoy jako Snape to ciekawa propozycja, całkiem prawdopodobna. Chciałbym żeby był trochę milszy, ale nie można mieć wszystkiego:)
    Odzwyczaiłam się od kanonicznych dramione, więc teraz przypominam sobie jak wredny potrafi być Draco.
    Rozumiem ewentualne przerwy, czekam trochę bardziej cierpliwie na dalszy ciąg historii.
    A Teodor to cwaniak jakich mało, powinien iść na jakiś kurs moralności. Nie ma z Wami szans tak czy inaczej.
    Ściskam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My już dla Ogniana straciłyśmy głowę, ale staramy się myśleć racjonalnie, że to dramione, a nie ognione. xD [Kiedy już przedstawimy backstory Ogniana, może pomyślimy o jakimś spin-offie. xD]

      O tak, Draco potrafi być wredny, ale pilnujemy się, żeby nie został gburem.

      A nic nam nie mówi o Teodorze! Tłumaczy się tym, że to przestępstwo w świecie czarodziejów, żeby wysyłać pieniądze sową, osobiście się nie pofatyguje, a komputer i przelewy to dla niego koncepcja abstrakcyjna. Zobaczymy, jak to się skończy. xD

      Usuń
  3. Te fragmenty, kiedy Draco porównywał "dawny Hogwart" do nowego, były tak nostalgiczne, że aż serduszko bolało czytając. Jeżeli taki był zamysł, to udał się w 100%. Bardzo przypadł mi do gustu humor Draco, serio śmieje się czytając jego perspektywę. Ciekawe jak zniesie obecność Nevilla. Biedny w końcu trafi do Munga. Tak jak poprzedniczka myślę, że Snape 2 jest całkiem prawdopodobnym rozwiązaniem. Kogo miałby naśladować Malfoy? Raczej nie Dumbledora ani Hagrida. Chociaż to by było śmieszne. W ogóle jakoś lubię Draco u was w opowiadaniu. Jest jednocześnie autentyczny, a jednocześnie jego przemyślenia są głębokie. Wydaje mi się, że ta z was, która pisze jego perspektywę (nigdy nie wiem która co pisze, sory) ma odrobinkę łatwiej, bo Draco jednak nie został przedstawiony w powieści tak szczegółowo jak Hermiona. Chociaż ja nie mam wobec niej jakiś oczekiwań, podoba mi się taka, jaką ją tworzycie ze wszystkimi wadami. A w ogóle głosuję na nią jako na najmilszą nauczycielkę, a Draco najskuteczniejszego. Minus 5 punktów dla wszystkich domów - no uwielbiam.
    Szkoda mi trochę Hermiony. Jestem pewna, że bardzo dokładnie przygotowała się na lekcje, a oni ją tak olali. Zastanawiam się, czy w tym liście nie będzie coś związanego z Draco. Może kawał Śmierciożerca, szlama i Bułgar wchodzą do baru... okaże się rzeczywistością? Zobaczymy, mam nadzieję niedługo, bo pisanie tak ciekawego opowiadania i kazanie czekać na rozdziały, to rzeczywiście tortury. Ja rozumiem, że wina Notta, ale dajcie mi tylko adres i go dopadnę ;)

    Pozdrawiam i do następnego,
    Golden
    https://hell-is-empty-without-you.blogspot.com/
    https://wkrainiecienaimroku.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło nam, że polubiłaś przemyślenia Draco. Zgadzamy się, że pisanie z jego perspektywy jest łatwiejsze, a z Hermioną to w ogóle rzuciłyśmy się na głęboką wodę, nadając jej takie ograniczenia i wady, ale chciałyśmy na własny sposób poprowadzić rozwój tej postaci.

      Teodor szprytny jest - nie dał nam adresu, tylko kontaktuje się przez sowy (a ile z nimi sprzątania mamy!).

      Usuń
    2. Mi osobiście przypadła do gustu Wasza Hermiona. Jest o wiele ciekawsza niż inne, a na pewno wyróżnia się na tle innych Hermion z fanfiction (zdanie bardzo po polsku, co nie).
      A tego Notta to trzeba jakimś zaklęciem wytropić, chociaż może trzeba mu odpuścić na święta...

      Usuń
  4. Urzekł mnie ten mankiet na początku, chyba dlatego, że warto podkreślić iż Draco jest eleganckim mężczyzną :P Czy się chce go sztucznie ugrzecznić mijając się z kanonem czy zrobić z niego buca - jedno, o czym nie wolno zapominać, to że Malfoy dba o prezencję :D
    Cieszy mnie, że pojawił się Neville, może będzie drugim oprócz Ogniana jasnym światełkiem podczas eksploracji mrocznych dusz głównych bohaterów :P
    Spodobały mi się sceny z pierwszymi lekcjami, czegoś takiego można by się spodziewać. Hermiona taktycznie może dać sobie wejść na głowę, już widać pierwsze symptomy. Za to Draco uczył się od najlepszego, więc wie, jak zapanować nad uczniami :D
    Przy okazji nadmienię, że nabrałam stuproc. pewności co do tego, kto jest głosem Drakona :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. OO

      Byłam pewna, że mam zaległości w odpisywaniu na komentarze tylko z rozdziału VI, a tu widzę kolejny! :( Przepraszam!

      "Przy okazji nadmienię, że nabrałam stuproc. pewności co do tego, kto jest głosem Drakona :)" Prosimy dowody, kwity, cytaty i trzystronicowy elaborat na temat tego, jak do tego doszłaś. Inaczej się nie liczy! :P

      Usuń

Czytelnicy