sobota, 21 listopada 2020

Rozdział III


– A-ale, szefowo! Jesteś tego pewna?! Przecież włożyłaś tyle wysiłku i pracy w to miejsce, a ja jestem tutaj zaledwie rok! Rok! – Policzki Emily poczerwieniały, gdy obserwowała, jak Hermiona składała kolejne podpisy na dużym pliku dokumentów.

Jeszcze ostatnie machnięcie piórem… gotowe! Odetchnęła głęboko i usiadła wygodniej w fotelu. W pierwszej chwili ciężko było jej oswoić się z tą decyzją, ale im więcej czasu mijało, tym bardziej wiedziała – to był dobry wybór. Nie mogła dłużej siedzieć z założonymi rękami, skoro mogła pomóc tam, gdzie jej potrzebowali.

– Nie martw się, Em. Jestem pewna, że dasz sobie radę – odpowiedziała z uśmiechem. – Przecież już wiele razy zostawiałam cię na kilka dni samą i radziłaś sobie bez zarzutu…

– A sytuacja z tą durną wiedźmą, która przyniosła do kawiarni wór toksyczków? Gdyby mi pani nie pomogła, przez kilka dobrych miesięcy musiałabym ścierać ich jad szczoteczką do zębów! Albo z tym goblinem, który zaczął się pojedynkować ze swoim przełożonym i prawie uszkodzili barierę? Nie byłabym w stanie sama tego naprawić! I jeszcze ten jeden raz, kiedy niuchacz zwinął z kasy cały dochód…

– Dlatego właśnie przygotowałam dla ciebie to. – Hermiona wyjęła z torby pokaźnych rozmiarów szkicownik i wręczyła go spanikowanej Emily. – Są tutaj wszystkie zaklęcia, które mogłyby ci się przydać w prowadzeniu kawiarni. Od czyszczących, do wzmacniających, nawet zanotowałam obronne. W dodatku dorysowałam w odpowiednich miejscach ruchy różdżką, które powinnaś wykonywać.

Emily wybałuszyła oczy i od razu zaczęła wertować podarunek. 

– Na Merlina, rzeczywiście jest tutaj wszystko… – mruknęła z niemałym podziwem. – Ale wciąż czuję się z tym źle.

– Nie powinnaś. – Hermiona położyła dłoń na jej ramieniu. – Ufam ci. Nikomu innemu nie byłabym w stanie z tak lekkim sercem oddać tego miejsca. Więc błagam cię, przestań biadolić i skończ z tą panią

Emily westchnęła męczeńsko i schowała twarz w dłoniach. 

– No dobra, skoro tak, to musimy jakoś uczcić ten nieoczekiwany zwrot akcji! – Podniosła się z werwą i ruszyła w kierunku lady. – Mój ojciec dużo podróżował po Europie, kiedy jeszcze uczyłam się w Hogwarcie. Zawsze przywoził ze sobą jakiś dobry alkohol. Odkładałam go na specjalną okazję, a chyba bardziej wyjątkowej niż dzisiejsza długo się nie doczekam.

Hermiona przewróciła oczami, ale skinęła głową. Tak naprawdę po weselu u Weasleyów miała już dość alkoholu na dłuższy czas, ale skoro Emily nalegała, to nie mogła odmówić. Zresztą kawiarnia i tak o tej godzinie nadal świeciła pustkami. Przeniosła spojrzenie na zegar. Było dopiero wpół do siódmej… Zresztą, mogły zamknąć lokal na jeden dzień.

Drzwi otworzyły się z donośnym trzaskiem. Hermiona podskoczyła na fotelu i od razu przeniosła wzrok na nieoczekiwanego gościa.

Zamarła.

To wszystko trwało tylko ułamek sekundy. Malfoy wpadł do środka. Chyba jej nie zauważył, ale od razu skinął głową Emily i jakby nigdy nic, przeszedł przez barierę. Wyleciał jak oparzony na Pokątną i niemal od razu zniknął z jej zasięgu wzroku.

– O cholera, a ten co taki nabuzowany? – mruknęła Emily, wyciągając spod lady dwie szklanki. – Szefowo, a ty gdzie się wybierasz? No przecież nie będę pić sama! 

– Za chwilę wrócę, dosłownie kilka minut! – odpowiedziała Hermiona i w biegu narzuciła na siebie płaszcz. 

Wybiegła z kawiarni, nie zwracając już uwagi na to, co wołała do niej Emily. Rozejrzała się po ulicy. O tej porze było jeszcze ciemno, więc od razu dostrzegła tleniony łeb Malfoya. 

Na Merlina, czuła się jak w jakimś tanim filmie akcji! Podeszła do ściany budynku i zaczęła podążać wzdłuż uliczki. Co Malfoy znowu kombinował? I dlaczego, do jasnej cholery, Ministerstwo nie przydzieliło mu jakiegoś nadzoru?! Równie dobrze mógł znowu coś knować na Nocturnie albo Godryk jeszcze wie co innego! Takim ludziom jak on powinno się…

Zamarła. Co? Przetarła oczy rękami. Nie… Coś musiało mu się pomieszać, przecież… Co Malfoy miałby robić w centrum informacyjnym dla rodzin ze świata nie-magicznego?

Z coraz większą konsternacją obserwowała, jak wchodził do budynku. Cholera! Może chciał tam zrobić jakąś awanturę?! Musiała trzymać rękę na pulsie. Sięgnęła do kieszeni płaszcza po różdżkę i mocno zacisnęła na niej rękę. Z tłukącym się w piersi sercem przebiegła ulicę. Wstrzymała oddech, zaglądając przez okno do środka.

W pierwszej chwili nic szczególnego nie przyciągnęło jej wzroku. Na przeciwległej ścianie wisiała duża mapa Pokątnej z rozpiską wszystkich sklepów. Tuż przed nią było biurko… przy którym siedział Malfoy? Poważnie? Oparł brodę na dłoni i znudzonym wzrokiem wertował dokumenty. 

Hermiona odsunęła się nieznacznie, gdy starsza kobieta podeszła do biurka z małym chłopcem. Nie mogła pozwolić na to, by ktoś ją przyłapał w tej żenującej sytuacji! Ale przebywający w budynku ludzie wydawali się zbyt zaaobsorwowani jakimiś sprawami, by zwrócić na nią uwagę. Wciągnęła ze świstem powietrze, gdy kobieta zostawiła Malfoya z tym chłopcem, który wyglądał na zagubionego. O Godryku! Przecież ten czubek rozszarpie malucha na strzępy! 

Zamarła. Ponownie przetarła oczy rękami. Co?

Malfoy się uśmiechał. Ten Draco Malfoy, ex-śmierciożerca i typ, który gardził każdą istotą pozbawioną szlachetnej krwi… uśmiechał się do nie-magicznego dziecka? W dodatku z zaangażowaniem i nienaganną postawą tłumaczył coś maluchowi, wskazując palcem poszczególne punkty na mapie. 

– Ja pieprze, co jest grane? – szepnęła z niedowierzaniem.

Mogłaby podawać w wątpliwość rozgrywającą się na jej oczach scenę przez godziny, ale w odbiciu szyby dostrzegła, że wędrujący po Pokątnej czarodzieje stanęli w miejscu i przypatrywali się jej z niemałym zainteresowaniem. Ostatni raz rzuciła niepewne spojrzenie do pomieszczenia i odsunęła się od okna. Ruszyła ponownie w kierunku kawiarni.

Nawet nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Malfoy pomagający mugolakowi… może ktoś użył na nim Imperiusa? Albo go szantażował? Bo na pewno nie była w stanie uwierzyć w jego szczere intencje. Coś tu mocno śmierdziało i na pewno nie był to zapaszek ciągnący się z pobliskiej gorzelni. Może to rodzaj jakichś prac społecznych, do których został zmuszony po wojnie? Nic innego nie wchodziło w grę.

Otworzyła drzwi i nawet nie ukrywała swojego zmieszania, gdy Emily posłała jej pytające spojrzenie. Zawiesiła płaszcz na stojaku i podeszła do stolika. Zwaliła się ciężko na fotel.

– I co? Zakończyła pani swoje małe śledztwo? – zapytała Emily, nalewając do szklanek alkoholu.

– Chyba… nie? Nie wiem – mruknęła i przeczesała dłońmi włosy. – Nalej mi trochę więcej. Chyba opróżnimy całą butelkę, zanim będę w stanie przetworzyć to, co przed chwilą zobaczyłam...


*** 


– I wystarczy, że skręcę w prawo? 

– Tak, zapewniam, że u Ollivandera ją kupisz.

Chłopiec patrzył na niego z szeroko otwartymi oczami, by po chwili niepewnie zerknąć na jego różdżkę. 

– I ona jest magiczna?

Draco powstrzymał się, żeby nie przekląć albo nie wypalić z czymś głupim. Gdyby mógł odpowiedzieć zgodnie ze swoim aktualnym stanem ducha, najłagodniejsza wersja brzmiałaby zapewne: Nie, mały gnomie. Jest tylko kawałkiem drewna, a ten fiut z Ministerstwa cię wkręcał. Czarodzieje nie istnieją. Spadaj stąd!, ale oczywiście nie wypowiedział swoich myśli. Zamiast tego uśmiechnął się, miał nadzieję łagodnie, i jeszcze raz wskazał na mapie sklep Ollivandera. 

– Tak, jest magiczna. A w tym sklepie kupisz sobie własną różdżkę. 

– Taką, jaką ma pan?

Salazarze! Za co?! Za co go to spotkało?! 

– Dokładnie taką samą – nie. Bo wiesz… różdżka sama wybiera sobie czarodzieja.

Błąd. Pierdolony błąd. 

Na twarzy tego rudego malca pojawił się szeroki uśmiech. Postawił dłonie na biurku i pochylił się nad nim. 

– Jak to sama? To różdżki myślą? 

Po kilku godzinach udzielania odpowiedzi na tym podobne idiotyczne pytania, powinien zgłosić się do Munga, żeby przebadali go, tak na wszelki wypadek. Poza tym – jak miał wytłumaczyć to mugolowi?! 

– Chcesz sobie psuć niespodziankę? Nie sądzisz, że fajniej będzie samemu to odkryć? 

– Ma pan rację! 

Chłopiec pospiesznie narzucił na siebie kurtkę, która wcześniej wisiała przewieszona na krześle. Pochylił się po plecak i skierował w stronę drzwi.

TAK! Zwycięstwo! W końcu ten mały, cholerny…

Zamarł. Świętował przedwcześnie. Ten mały gnom odwrócił się w jego stronę z ręką na klamce. 

– Fajny pan jest. Tamta pani, co przyszła powiedzieć moim rodzicom, że jestem czarodziejem, była głupia jak Paris Hilton.

Nie miał pojęcia, dlaczego chłopiec zaśmiał się ze swojego żartu. Za nic nie mógł powiązać Paryża z głupotą, ale nie miał najmniejszego zamiaru spędzać choćby sekundy dłużej z tym bachorem. Nawet po to, żeby zaspokoić swoją ciekawość. 

– Do widzenia! 

– Do widzenia… 

Ledwo drzwi się zamknęły, opadł na fotel. Nigdy więcej. Nigdy. 

Potarł twarz dłońmi i z ulgą zrozumiał, że to naprawdę koniec tej katorgi. Jeszcze tylko jutro zdobyć rekomendacje od opiekuna i już nigdy nie wróci do tego budynku. 

Wsunął różdżkę za pazuchę i rozejrzał się po mikroskopijnym biurze, czy aby na pewno niczego nie zostawił. Nie chciał przez roztrzepanie musieć w przyszłości wracać do tego miejsca. Na szczęście po biurku walały się tylko ulotki ministerialne i urzędowy zestaw do kawy.

Ruszył w kierunku wyjścia. Na długim korytarzu skinął głową strażnikowi, który od samego początku wolontariatu patrzył na niego podejrzliwie, i już, już miał pchnąć drzwi.

– Panie Malfoy!

Nie! Do kurwy nędzy – nie! Nie było najmniejszych szans, żeby odpowiadał na idiotyczne pytania cholernych szlam choćby sekundy dłużej. 

– Tak, pani Swan? 

Zanim obejrzał się przez ramię, przygotowywał się mentalnie do tego widoku. Cholera! Prawie znowu przegrał!  

Za każdym razem, kiedy patrzył na kierowniczkę tego zacnego przybytku, musiał powstrzymywać chęć wybuchnięcia śmiechem. Nie chodziło mu o figurę albo jakieś fizyczne mankamenty – pani Swan pod wieloma względami wyglądała na całkiem przyjemną dla oka, miłą kobietę. Miła to może i była, ale… Na Merlina! Nikt jej nigdy nie powiedział, że te wściekle czerwone włosy z blond końcówkami upodobniały ją do chińskiego ogniomiota? 

Szybko zgromił się w myślach. Nadal odgrywał swoją rolę i nie powinien z niej wypadać. Poza tym… to się robiło niepokojące, że tak zwracał uwagę na kobiece fryzury. Najpierw Astoria, teraz ta tutaj… Może naprawdę wariował? 

– Słyszałam same słowa pochwały na pana temat. Nie myślał pan, żeby zostać tu trochę dłużej?

Chociaż prawie wrzasnął ze strachu, słysząc tę propozycję, to nie mógł dać po sobie poznać, jak bardzo był jej przeciwny. 

Zmarszczył brwi i miał nadzieję, że jego wyraz twarzy wskazywał na wahanie.

– Został tylko tydzień do rozpoczęcia szkoły, a chciałbym się trochę przygotować do zajęć – odparł przepraszającym tonem. – Być może w przyszłym roku postaram się wygospodarować czas. 

Pani Swan westchnęła. Wyciągnęła z torebki mały rulonik.

– Proszono mnie, żebym oceniła pana – powiedziała, nie spuszczając z niego uważnego wzroku. – Co do pracy: nie miałam żadnych zastrzeżeń. Rzadko się to zdarza w naszym centrum, ale aż dwa razy został pan pochwalony za miłą obsługę.

Przerwała i zaczęła bawić się w dłoniach rulonikiem, nadal uważnie go obserwując. 

Nie dał zbić się z tropu. Czekał na ale, które za chwilę powinno nadejść. Był świadom, że nikt bez oporów nie przyzna, że śmierciożerca mógł mieć jakieś pozytywne strony, ale jeśli to cholerne babsko robiłoby problemy, pomimo jego heroicznej postawy, zapewne straciłby maskę, za którą chował się przez kilka ostatnich tygodni.

– Widzi pan, panie Malfoy, nadal nie potrafię pana ocenić. Przychodzi pan do biura nieszczególnie szczęśliwy, a w czasie pracy – sama byłam świadkiem – jest pan chodzącym wulkanem energii, nie daje się pan wyprowadzić z równowagi, odpowiada pan z wyrozumiałością i jeszcze na dodatek można odnieść wrażenie, że ma pan podejście do dzieci. 

I… co? To były te koszmarne zarzuty? Co miał, do jasnej cholery, zrobić więcej, żeby wszyscy się od niego odczepili? Może lepiej było iść za radą Teodora i przychodzić po kilku głębszych? Wtedy byłoby to przynajmniej prawdopodobne, jeśli ciągnąłby się za nim smród alkoholu, że tak dobrze sobie radził. 

– A potem znowu – kontynuowała. – Wychodzi pan z biura i ma pan taką minę, jakby ktoś zrobił panu wielką przykrość. 

– Jestem po prostu odrobinę zmęczony tymi samymi pytaniami – odparł. – Ale – jak pani zauważyła – w czasie pracy staram się tego nie okazywać, bo zdaję sobie sprawę, że dla tych młodziaków to pierwsze spotkanie ze wszystkim, co magiczne. Podobne pytania w ich przypadku są normalne, ale po jakimś czasie dla mnie odrobinę nużące.  

Pani Swan skinęła głową. W końcu odwróciła od niego wzrok i wpatrywała się w trzymany świstek papieru. 

– Chcę dać panu dobre rekomendacje – powiedziała po długiej chwili wahania. – W pracy jest pan jedną z bardziej przydatnych osób. Ludzie pana lubią. 

Wyciągnęła w jego kierunku dłoń z, jak już zdążył się wcześniej domyślić, opinią na jego temat. Chciał po nią sięgnąć, ale pani Swan cofnęła rękę. 

– Ale to może być tylko fasada. Zdaje pan sobie sprawę, że na mnie też spadnie ewentualna odpowiedzialność? 

Cholerna smoczyca! 

– Sądzę, że w pierwszej kolejności ja mógłbym oberwać. Pani cieszy się nieposzlakowaną opinią osoby nieprzekupnej. 

Coś o tym wiedział. Nawet ojciec nie mógł załatwić tej sprawy złotem. Na szczęście w porę się zorientował, że w tym wypadku nie powinien nawet składać takiej oferty. Na szczęście dla ojca oczywiście. Dla niego to była osobista tragedia, że musiał tu przebywać.

– Tak i nie chciałabym jej stracić. Czy mogę liczyć na pana przyzwoitość?

Odsłonił się trochę, bo nie w porę zrozumiał, że musiał wyglądać na szczerze zaskoczonego.

– Co ma pani na myśli? 

– Dam panu te rekomendacje. – Wcisnęła mu do ręki rulonik. – Obawiam się, że kryje się za tym coś nie do końca dobrego, ale nie mam podstaw, żeby ich panu nie dawać. Teraz liczę na pana przyzwoitość. Widzi pan, mogłam skłamać w raporcie i nikt by się nie zdziwił, że śmierciożerca nie podołał temu zadaniu. 

Prawie przeklął, ale w porę się opanował. 

– Mam nadzieję, że nawet jeśli nie przyzwoitość, to zasada wzajemności zadziała. Proszę mnie nie zawieść w Hogwarcie, panie Malfoy. 

– Dziękuję… – wymamrotał. – Mam… miałbym stawić się jeszcze jutro?

– Nie, widzę, że naprawdę ma pan dość. – Pani Swan uśmiechnęła się zawadiacko. – Wielu czarodziejów rezygnuje szybciej niż pan, więc podziwiam za determinację. Szczerze powiedziawszy, to właśnie ona przechyliła szalę na pana korzyść. Liczę, że w przyszłym roku wpadnie pan do nas, chociaż na tydzień, panie Malfoy.

Wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Krótko ją uścisnął.

– Jeszcze raz dziękuję, pani Swan. Do widzenia. 

Co mu strzeliło do łba, żeby proponować choćby jeden dzień dłużej?! Wizja Munga była coraz bardziej kusząca, ale teraz nie miał na to czasu. 

Wyszedł przed budynek i rozejrzał się. Przy sklepie, gdzie można było kupić składniki do najpopularniejszych eliksirów, zauważył Teodora. 

Właściwie powinien się do tego przyzwyczaić, ale nadal nie mógł nie zwracać uwagi na dziwną pustkę dookoła niego. Najwidoczniej Teodor nie był aż tak znany, bo na niego ludzie nie zwracali uwagi. Cholera, że też kiedyś szczycił się tym, że został śmierciożercą! I na co mu to było?

Zatrzymał się, kiedy Teodor z szerokim uśmiechem zaczął klaskać, patrząc na niego. Idiota! Idiota z mózgiem co najwyżej sklątki tylnowybuchowej.

Prychnął cicho. Ruszył szybkim tempem i już po chwili stał tuż obok Notta.

– Co ty wyprawiasz? – wysyczał. 

– No co, Smoku? – Teodor przestał klaskać, patrząc na niego z niewinną miną. – Taki popis miałby się obyć bez aplauzu? Aktorzy u mugoli są nagradzani brawami, ty nie możesz być gorszy! 

Draco przewrócił oczami, minął go bez słowa i skierował się w stronę baru, w którym pierwotnie byli umówieni. 

Nie musiał się odwracać – słyszał, że Teodor za nim podążał. Wszedł do sali głównej i przeczesał wzrokiem pomieszczenie. Był środek tygodnia, więc wiele stołów stało pustych. I dobrze – nie musiał przekupywać kelnerek, żeby zrobiły dla nich wyjątek i wpuściły do sal otwieranych tylko w weekendy. 

Pewnym krokiem zmierzał ku stolikowi, który nie tylko był w kącie pomieszczenia, ale też oddzielało go od sali przepierzenie. Celowo nie zwrócił uwagi na kelnerkę, która zmierzała w ich kierunku, zapewne po to, żeby wskazać inny stolik. Nonszalancko zarzucił marynarkę na oparcie fotela i usiadł. Rzucił wyzywające spojrzenie dziewczynie, która zamarła pośrodku sali. Chyba zrozumiała jego niemą manifestację woli, bo odwróciła się na pięcie i wycofała za kontuar.

Zerknął na Teodora, który dopiero po chwili usiadł naprzeciw niego. 

– Widzę, że konwenanse cię nie obchodzą. 

– Płacę, więc wymagam.

– Niczego innego się po tobie nie spodziewałem. – Teodor wyciągnął zza pazuchy teczkę i, kiedy siadał, położył ją na stoliku. – Co tak patrzysz? 

– Co to jest? 

– Chciałoby się wiedzieć, nie? Spokojnie, Smoku, za chwilę poznasz wspaniałe owoce mojej ciężkiej pracy. 

Przewrócił oczami. Chyba musiał zacząć pilnować tego odruchu, bo miał wrażenie, że przy Teodorze za bardzo wchodziło mu to w nawyk.

– Nie mógłbyś po prostu…

– Co podać panom? 

– Dwie butelki Ognistej – powiedział szybko Teodor. 

Kelnerka spojrzała na niego ze zdumieniem wymalowanym na twarzy. Miał wielką ochotę znowu przewrócić oczami, ale przecież postanowił się pilnować. 

– Tak, dwie Ogniste.

Przez krótką chwilę myślał, że ktoś go nie rozpoznał, ale musiał zweryfikować swoje przypuszczenia. Kelnerka szybko wycofała się z wyraźnie przestraszoną miną.

– Twoja sława cię wyprzedza, Smoku.

– Możesz przestać tak na mnie mówić? – warknął. – To naprawdę irytujące.

– Jak sobie chcesz. – Teodor rozwalił się na krześle. – To co? Opowiesz, jak ci poszło…

– Zamknij się. Poczekaj, aż przyniosą nam zamówienie. 

Teodor chyba domyślił się, dlaczego powinni milczeć.

Draco przeskakiwał wzrokiem między teczką a miejscem, w którym już za chwilę miała pojawić się kelnerka. Potrzebował tego wyjścia. Musiał w końcu odciąć się od tematów, które na co dzień zatruwały mu umysł.

W tej chwili nie powinien myśleć o stanie matki, nieodgadnionych planach ojca i jego roli w tym wszystkim. Wzdrygnął się. Może na razie mało rzeczy na to wskazywało, ale obawiał się, że istniało prawdopodobieństwo, że znowu będzie musiał odgrywać rolę pseudo szpiega, jak w czasach Hogwartu. Parsknął śmiechem i zignorował zdumione spojrzenie Teodora. 

Cóż, znowu czekał na niego Hogwart.

 – To wszystko dla panów?

Omiótł spojrzeniem kelnerkę. Była wyraźnie przestraszona. Odchylił się nieco na krześle i zauważył, że przy barze zebrała się większa grupa pracowników, która dość nerwowo obserwowała ich stolik. 

Oczywiście, jeśli Ognista nie będzie smaczna, poczęstuje ich Avadą – tak dla rozluźnienia. 

– Tak, dziękuję – odpowiedział, patrząc dziewczynie prosto w oczy. – Jeżeli będziemy czegoś jeszcze potrzebować, nie omieszkam zawołać. 

Kelnerka wykonała dziwny ruch – ni to dygnęła, ni zadrżała – a później szybko wycofała się za przepierzenie. 

– Robisz piorunujące wrażenie na kobietach. – Teodor postanowił ich obsłużyć i nalał do przyniesionych szklanek pierwszą kolejkę. – Chyba muszę uprzedzić Blaise’a, że ma konkurencję. 

Muffliato! – mruknął, ignorując jego przytyk. 

Z trudem to przyznawał, ale zaklęcie, które spopularyzował Potter, było jednym z najprzydatniejszych. I znowu – Złoty Chłopiec był na piedestale. Nawet w jego oczach.

– Co chciałeś ze mną omówić?

– O, nie, nie! – Teodor upił porządny łyk. – Najpierw ty opowiesz, jak ci poszło. Bo wiesz… twój ojciec nie będzie zachwycony, jeśli nie podołałeś temu wielkodusznemu odruchowi serca, kiedy pomagałeś zagubionym szlamiątkom. 

– Poszło dobrze. – Na tym chciał zakończyć, ale wzrok Teodora podpowiedział mu, że powinien trochę rozwinąć wypowiedź. – Dzieciaki przychodziły czasem z rodzicami, czasem same, a ja odpowiadałem codziennie na te same pytania. 

– I to tyle? Żadnego narzekania? Żadnego utyskiwania, jakie to poniżające?

– To było poniżające. I nawet nie mogłem mruknąć pod nosem jakiejś klątwy, bo zaraz przyszliby do mojego biura z armią dementorów. 

– Ależ to byłby dobry materiał na artykuł…

Uśmiechnął się pod nosem. Nadal nie mógł uwierzyć w to, jak bardzo Teodor wkręcił się w swoją rolę. 

– Z nas dwóch, to chyba ty bardziej chcesz porozmawiać o swojej… że tak to nazwę… pracy. 

– Będziesz moim pierwszym recenzentem. Ale zanim do tego przejdziemy… – Teodor znacząco poklepał teczkę – wiedziałeś, że zostało utworzone nowe przejście na Pokątną? 

– A kto o tym nie wie? – spytał opryskliwie. – Od roku, może dwóch jest. 

– I widzisz – masz rację, ale mało kto zorientował się, któż jest właścicielem tego użytecznego miejsca… Chcesz zgadnąć?

– Nie. Mów. 

– Pewna znana nam szlama. 

– Mówiłem, Nott: nie chcę zgadywać. 

– Granger. 

Draco uniósł brwi. Granger? Spodziewał się, że do tego momentu będzie już co najmniej Ministrem Magii albo chociaż jakąś ważną szychą. Jak mogła nie skorzystać z tej genialnej dla szlam koniunktury? Z niechęcią musiał przyznać, że bystra też była, ale i tak w tych czasach liczyła się jak najbrudniejsza krew w wyborze na najwyższe stanowiska.

– Odpowiednie miejsce dla niej – powiedział z łatwą do wychwycenia pogardą. – Odkąd ten idiota, Weasley, został aurorem, nic mnie nie zdziwi, ale ona chyba powinna mieć jakieś ambicje.

– No, najbardziej zarozumiała panna na naszym roku. Pani McGonagall, pani McGonagall, a ja już umiem transmutować rogogona w poduszkę, da mi pani punkty, co? I wiem, czym się różni makrela od mandragory, to co pani Sprout? Pochwali pani moją ogromną wiedzę?

Draco wbrew sobie parsknął śmiechem. Salazarze… słysząc te słowa, mógłby zamknąć oczy i być może uwierzyłby, że znowu był uczniakiem w Hogwarcie. Nie potrafił zliczyć, ile konkursów przeprowadzali Ślizgoni za zamkniętymi drzwiami pokoju wspólnego na najlepszą karykaturę tych napuszonych Gryfonów. Nawet w tamtych czasach w pewien sposób współczuł Granger, bo to ona była celem numer jeden jego rocznika, a później starsi i młodsi to podłapali. Ciekawe, czy zorientowała się, dlaczego jej rzeczy tak często nie wracały od skrzatów albo były transmutowane w jakieś inne przedmioty…

– Nie spodziewałem się, że to nasza Panna Wszechwiedząca sprawi, że tak radosny uśmiech pojawi się na twoich ustach.

Puścił jego uwagę mimo uszu.

– Pamiętasz, jak Pansy podkradła w piątej klasie trochę eliksiru wielosokowego…?

Spojrzeli na siebie z Teodorem i obaj wybuchli śmiechem. Na Merlina! Naprawdę, nie powinni się śmiać, ale… Nie, nie było mu głupio. Byli tylko dzieciakami, kiedy Pansy postanowiła zrobić striptiz w ciele Granger. 

– Wspaniałe czasy. – Teodor pokręcił głową. – Nie wiem, co wtedy było z nami nie tak, ale zaiste – cudowne wspomnienia. 

– To co? Zdradzisz, jak ci idzie pisanie?

– Skoro chcesz… 

– Znam cię zbyt dobrze – aż się palisz, żeby mi to pokazać.

Cholera! Znowu przewrócił oczami, kiedy Teodor powoli chwycił teczkę w rękę i w ślimaczym tempie kierował ją ku niemu. 

Szybko odebrał mu tę przeklętą teczkę.

– Chcę usłyszeć tylko szczere opinie!

– Wierz mi – będę szczery.

Z ubolewaniem obserwujemy coraz większą degenerację świata czarodziejów. Wszystko, co dotychczas zostało osiągnięte, w ciągu zaledwie kilku lat może upaść. Czy jako społeczność tego chcemy? Czy jesteśmy na to gotowi? 

Zaraz, zaraz… O czym w ogóle czytał? Zerknął na tytuł i prawie otworzył usta. Zamrugał kilka razy i spojrzał na Notta. 

Uwolnić szlamy? – wydukał.

– Chwytliwy tytuł, nie? – Teodor wyglądał na cholernie dumnego z siebie. Jakby osiągnął niewyobrażalny sukces. – Wyobrażasz sobie, jaką zdobędę poczytność?

– Zamkną cię w Azkabanie…

– Nie odważą się! Wiesz, jako dziennikarz mam trochę większą swobodę wypowiedzi. Zresztą przeczytaj, to zrozumiesz, dlaczego się nie boję.

Zbyt dobrze go znał, żeby sądzić, że będzie w stanie wybić mu ten pomysł z głowy. Mógł tylko trzymać kciuki za tego człowieka pozbawionego instynktu samozachowawczego.


***


Wystarczyło postawić jeden krok za progiem Dziurawego Kotła, żeby mocny zapach potu, alkoholu i cygar uderzył w Hermionę z całą mocą. Skrzywiła się z niesmakiem. Atmosfera Dziurawego Kotła i niezmiennie towarzyszący jej zapaszek nigdy nie należały do najprzyjemniejszych, ale dzisiaj to już naprawdę była przesada!

Hermiona z całych sił próbowała wypatrzeć w tłumie biesiadujących czarodziejów interesującą ją osobę, ale na tę chwilę graniczyło to z cudem. Zawiesiła płaszcz na stojaku i zaczęła przepychać się w kierunku baru, uważając na to, by nie oberwać z żadnej strony czyjąś ręką, nogą, różdżką albo Merlin jeden wie, czym jeszcze. Naprawdę, totalny chaos! Mogły się zdecydować na jakieś inne miejsce…

– Hyhy, kogo moje oczy widzą? – zawołał barman, gdy w końcu przecisnęła się przez panujący w pubie tłum. – Hermiona! Co cię sprowadza w moje skromne progi?

– Konieczność – wyspała, wachlując się dłonią. – Naprawdę, Tom, chociaż okna mógłbyś raz na jakiś czas tutaj otworzyć! Wali jak z jamy trolla… 

– Taki to już u nas swoisty klimat! Hyhy! Przecież to wizytówka Dziurawego Kotła!  – Tom zaśmiał się, przecierając kufel od piwa. – Heh, podać ci coś?

– Ciasto ze szkarłatnymi migdałami i kawę. – Rozejrzała się po parterze. – Widziałeś może Lunę?

– Lunę…. Yhy! Mówisz o Lovegood? Yhy, przyszła już jakiś czas temu. Wzięła stolik na piętrze, yh... obok tych dużych okien, które wychodzą na Pokątną.

– Dziękuję. 

Położyła na blacie odliczoną kwotę i odebrała od Toma zamówienie. Posłała mu uśmiech, po czym zaczęła ostrożnie przesuwać się w kierunku schodów. Cholera, mogła sobie darować tę kawę! Nie było szans, żeby doszła z nią na wyższe piętro…

– Niech to szlag! – zaklęła pod nosem, gdy schodzący z góry czarodziej szturchnął ją mocno w ramię. 

– Pani wybaczy… – mruknął chłopak i odwrócił się w jej stronę. – O proszę, ciebie akurat nie spodziewałem się tutaj zobaczyć, Granger.

Zacisnęła dłonie na porcelanie tak mocno, że pobielały jej knykcie. Cholera. Zignorować go? Może powinna odpowiedzieć coś ironicznie? 

– Nott – syknęła trochę piskliwie, za co szybko skarciła się w myślach. Wyprostowała plecy i weszła na wyższy stopień. – Widzę, że ty i twoi koledzy spod ciemnej gwiazdy cieszycie się w pełni ze zniesienia aresztu. Na twoim miejscu korzystałabym z tej wolności rozsądnie.

Teodor zacisnął usta w wąską linię, a jego piwne oczy pociemniały. Hermiona mimowolnie skuliła się w sobie. Szlag!

Wciągnęła ze świstem powietrze, gdy Notti chwycił ją gwałtownie za ramię i nachylił się w jej stronę.

– Pilnuj swoich interesów, Granger – wycedził ostro. – Już niedługo…

– Oh, tu jesteś, Hermiona. Już zaczynałam myśleć, że o mnie zapomniałaś. Ostatnimi czasy ludzie często zapominają o tym, że są umówieni ze mną na spotkania, ale nie mam im tego za złe. Jesienią wszyscy mają tendencję do odpływania myślami...

Oboje podnieśli głowy w kierunku stojącej u szczytu schodów Luny. 

Zanim Hermiona zdążyła cokolwiek zrobić, Teodor puścił ją, zbiegł po schodach i zniknął w tłumie gości. 

Wypuściła drżący oddech. Cholera. Nawet nie wiedziała, że tak długo wstrzymywała powietrze... Pieprzony Nott! Nigdy za nim nie przepadała, w końcu był jednym z przydupasów Malfoya. Jako jedyny co prawda szczędził jej przykrych uwag i komentarzy, ale też nigdy nie powstrzymywał swoich tępych kumpli. Co on w ogóle tutaj robił? I co miał znaczyć ten cały tekst o…

– Hermiona? 

Zamrugała kilkakrotnie, gdy Luna pomachała jej dłonią przed twarzą.

– Wszystko w porządku – wymamrotała pod nosem. Nie brzmiało to zbyt przekonująco, ale Luna nie naciskała. Wzięła z jej dłoni filiżankę i skinęła głową w kierunku pierwszego piętra, więc podążyła za nią w ciszy.

Zdziwił ją panujący na górze spokój. Co prawda odgłosy biesiadujących u dołu czarodziejów wciąż dochodziły ze schodów, ale były przytłumione. Duże okna, przez które wpadało światło nadawały temu miejscu przyjemnej atmosfery, a grająca na flecie w kącie sali czarownica potęgowała spokojny klimat.

Luna ruszyła w kierunku jednego ze stolików, który stał pomiędzy rozpalonym kominkiem i wyjściem na balkon. Odłożyła kawę na spodek, rozsiadła się wygodnie w niskim fotelu i przeniosła wzrok na okno.

Hermiona niepewnie zajęła miejsce naprzeciwko i również odłożyła talerzyk z ciastem na stolik. Gdzieś zniknął cały apetyt, choć rzeczy przygotowane przez Toma wyglądały świetnie… Po co w ogóle je zamawiała?

– Wydajesz się bardzo zagubiona, wiesz? – podjęła nagle Luna, kompletnie wybijając ją z myśli.

– Słucham? – zapytała, marszcząc brwi.

Luna wciąż nie odrywała wzroku od okna. Założyła nogę na nogę i machała stopą w powietrzu.

– Nie wydaje ci się, że powinnaś w końcu zmądrzeć? Nie mówię tego złośliwie, ale przykro mi się patrzy na twój smutek.

Że co?! O ile wcześniej była lekko zaskoczona, teraz czuła się kompletnie zbita z tropu. Rozchyliła usta, chcąc coś powiedzieć, ale szybko je zamknęła. Co to niby miało znaczyć?!

– Wybacz, Luna – zaczęła ostro – ale nigdy nie czułam się głupia. 

Język wręcz ją świerzbił, żeby ukrócić tę złośliwą rozmowę argumentem, że została jej zaproponowana posada w Hogwarcie. W końcu to jednoznacznie wskazywało na jej zdolności i wysoki poziom wiedzy. 

Sięgnęła po kawę i rozsiadła się wygodniej w fotelu. Odetchnęła głęboko. Nie, nie powinna tego jeszcze nikomu mówić. Najpierw musiała sama przyswoić tę informację.

Luna w końcu przeniosła na nią wzrok. Uśmiechnęła się łagodnie. 

– Wiesz, Hermiona, twoja mądrość zawsze była powierzchowna i oparta tylko o wiedzę książkową. Patrzysz na świat przez tomy woluminów, które przeczytałaś, a przez to umykają ci naprawdę ważne rzeczy. Powinnaś coś z tym zrobić, bo całe życie będziesz tak nieszczęśliwa jak teraz.

Hermiona zgrzytnęła zębami i odwróciła wzrok.

Co za złośliwa jędza! Na jakiej podstawie w ogóle mówiła to wszystko? Fakt, Luna zawsze miała tendencję do wtrącania jakichś dziwnych, wyrwanych z kontekstu myśli do rozmowy, ale nigdy nie była tak otwarcie złośliwa! Szukała zaczepki? A może coś się stało, a to był tylko pokrętny sposób zwrócenia na siebie uwagi? 

Dłużąca się między nimi cisza zaczynała być niezręczna.

– A co u Harry’ego i Ginny? – podjęła nagle Luna. – Nie miałam okazji porozmawiać z nimi na ślubie, bo byłam zajęta Ronem. Był dość przybity… zgaduję, że coś między wami zaszło? Rozstaliście się?

Hermiona upiła kolejny łyk kawy i odetchnęła z ulgą. Zmiana tematu była jej teraz na rękę, nawet jeżeli dotyczyła drażliwego tematu.

– Z Harrym i Ginny, co? – westchnęła. – Znacznie lepiej niż się zapowiadało. Planują kupić dom, Artur i Molly są zachwyceni zięciem… co tu więcej mówić? Idealna rodzinka jak się patrzy. Jeżeli zaś chodzi o Rona… – zawahała się. Czy powinna jakoś bardziej rozwijać to, co między nimi zaszło? Musiała uważnie dobierać słowa, bo Luna miała nieprzyjemny zwyczaj przytaczania przekręconych rozmów, z czego później wynikało wiele konfliktów. Sama tego niejednokrotnie doświadczyła. – Ja i Ron – zaczęła rzeczowo – nigdy nie byliśmy oficjalnie razem. Fakt, między nami było coś, ale… było chyba zbyt małe, żeby przetrwało po wojnie. Poszliśmy innymi ścieżkami, ale wciąż utrzymujemy ciepłe stosunki. Mniej więcej tak to teraz wygląda.

Luna oparła brodę na dłoni i uśmiechnęła się tajemniczo, po czym wzruszyła ramionami.

– Lubię twoje oczy, wiesz? – wypaliła nagle. – Można z ciebie czytać jak z otwartej książki. 

– Za takie porównanie nie sposób się obrazić – mruknęła Hermiona. – A ty co porabiasz ostatnimi miesiącami?

– Pracuję w księgarni w Hogsmade! – Luna widocznie się ożywiła. – Na pewno by ci się spodobał wybór naszych książek. W dodatku jest tam mini biblioteka z kącikiem czytelnika i ciasteczkami miodowymi! Mamy ostatnio bardzo dużo klientów. O! Jeszcze dostaliśmy propozycję sprzedaży nowej gazety, którą możemy kupować za półdarmo…

Hermiona uśmiechnęła się i skinęła głową. 

Wiedziała na co się pisze, kiedy wyraziła chęć spotkania z Luną. Zazwyczaj głównym punktem takich schadzek był niekończący się monolg o chrapakach krętorogich, plumpkach, gnębiwtryskach i innych wymyślonych stworach. Do niedawna zastanawiała się, po co to robiła – było to tylko stratą czasu – ale teraz zrozumiała. Takie rozmowy przywoływały na myśl lata Hogwartu – były bezpieczne i niewymagające, a tego naprawdę potrzebowała. Zwłaszcza ostatnimi czasy.

W międzyczasie dopiła kawę, a nawet zdążyła wsunąć przepyszne ciastko z rozgrzewającymi migdałami. Może powinna sama zainwestować w podobny przepis?

– No dobrze, muszę już zmykać. – Hermiona podniosła się z fotela i przeciągnęła leniwie. – Muszę załatwić kilka spraw, spakować walizki, zajrzeć do Emily…

– Walizki? – podłapała Luna z zainteresowaniem. – Przeprowadzasz się?

– Zaskoczona? Póki co nie chcę mówić za dużo, ale wydaje mi się, że to dobra decyzja.

Luna również wstała i podeszła, by ją uściskać. 

– To co? Może przy następnym spotkaniu opowiesz mi o tej nagłej zmianie trochę więcej?

– Na pewno. Obiecuję.


*** 


Stróżek przestępował z nogi na nogę, patrząc na niego przerażonym wzrokiem.

– Pana matce bardzo na tym zależy, paniczu.

Draco zacisnął dłoń na oparciu fotela. 

– Rozumiem. 

Chyba uspokoił trochę skrzata, bo ten nie miał już uszu położonych po sobie. Nawet wyprostował się odrobinę.

– Przekaż jej, że za chwilę przyjdę, tylko muszę dokończyć pakowanie. 

– Oczywiście, paniczu! Dziękuję za łaskę, paniczu! 

Stróżek pokłonił się tak nisko, że zarył kartoflowatym nosem o ziemię. 

Czekał, aż skrzat wyjdzie, a kiedy zamknęły się za nim drzwi, Draco usiadł na fotelu. Westchnął cicho i zerknął na spakowany kufer. Cholera! 

Szybko podszedł do niego, by po chwili wyciągnąć kilka szat z podwijanymi rękawami. Musiał być bardziej ostrożny, bo choć w domu zachowywał się swobodnie, w Hogwarcie powinien unikać sytuacji, w których ktokolwiek zauważyłby Mroczny Znak. 

Wiedział, że to było absurdalne – i tak każdy znał jego przeszłość – ale nie chciał niepotrzebnie prowokować napiętych sytuacji, a tak wyraźna pamiątka po Czarnym Panie mogła tylko w tym przeszkodzić. 

A teraz… matka. Skrzywił się. 

To tylko głupia prośba, ale nie potrafił jej spełnić. Jak miałby znowu zasiąść przed fortepianem, skoro to przywoływało tak wiele wspomnień? Nie potrafił zliczyć, ile razy jako dziecko zarzucał matce głupotę, kiedy chciała nauczyć go grać. Przecież wystarczyło machnąć różdżką i pyk! Piękna muzyka rozbrzmiewała w pokojach! Ale matka zawsze powtarzała mu, że tylko człowiek jest w stanie wyciągnąć z sztywnych nut emocje.

Myliła się. Od kilku lat nie potrafił nic z siebie wykrzesać, a każda próba kończyła się zawodem w jej oczach. Nie był do końca pewien dlaczego. Chciała powrócić myślami do tych lepszych czasów, ale jej to uniemożliwiał? Martwiła się o niego przez to swoje głupie podejście, że muzyka odzwierciedlała stan ducha osoby grającej? Nie miał pojęcia. Może lepiej nie wiedzieć wszystkiego. 

Machnął różdżką w kierunku kufra, który zatrzasnął się.

Cóż, nawet jeśli nie mógł spełnić prośby matki, musiał to jakoś wytłumaczyć przed pożegnaniem. 

Kiedy był już naprawdę blisko głównego salonu, zatrzymał się na korytarzu. Rzadko mógł poznać ojca od tej strony, ale odkąd matka tak poważnie podupadła na zdrowiu, ojciec naprawdę okazywał troskę. Nie tylko szukał innych, żeby robili wszystko dookoła niej, ale też sam poświęcał czas – jak teraz. 

Matka musiała czuć się zdecydowanie lepiej, bo o własnych siłach siedziała na kanapie i z nikłym uśmiechem patrzyła na ojca, który czytał jej książkę. 

Poczuł nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej. Nawet czytanie sprawiało jej zbyt wiele problemów… 

– Draco?  

Szybko wszedł do środka i posłusznie pochylił się nad matką, która czule pogładziła go po policzku. 

– Stróżek przekazał prośbę, jak kazałam?

– Tak, matko.

– Pomyślałeś już, co mi zagrasz? Wiem, że nie lubisz mugolskich twórców, ale może… 

– Wybacz, matko, ale nie jestem w stanie.

To nie z matką musiał się mierzyć, tylko z ojcem, który patrzył na niego z potępieniem. Cóż, wiedział, że zawalił, ale naprawdę nie potrafił się zmusić, żeby choć musnąć klawiszy. 

– Och, Draco… – Wygładziła materiał kremowego koca, którym była przykryta. – Tak smutno mi będzie bez ciebie.

– Obiecuję, że jeśli obowiązki mi na to pozwolą, będę przyjeżdżał. 

Uśmiechnął się do niej łagodnie i chyba tym samym uspokoił. Wiedział, że nie chodziło jej tylko o samotność, ale też o nerwową atmosferę, która panowała między nim a ojcem przed jej chorobą. Nie potrafił się na nią złościć, ale już trochę irytowały go te siermiężne próby pogodzenia ich. 

Taka rozłąka mogła tylko pomóc załagodzić konflikt, który wisiał na włosku. 

– Draco, podejdź do mnie, proszę.

Posłusznie usiadł obok niej.

– Zapomnij na chwilę, ile masz lat – wyszeptała, a po chwili zamknęła go w ciepłym uścisku. – Daj mi się sobą nacieszyć, bo już za chwilę przestaniesz być moim małym synem, z którego jestem taka dumna!

Zamknął oczy. Miło byłoby wierzyć, że to cała prawda na jego temat.



**********************


Jak można zauważyć: zmieniłyśmy szablon. Mamy nadzieję, że na tym będzie czytało się wygodniej, ale jeżeli macie inne zdanie – dajcie znać. Bez problemu możemy powrócić do poprzedniej wersji. ^^

PS Teodor wysłał nam ostatnio sowę z materiałami, które powinnyśmy umieścić na naszej stronie. W prawej kolumnie bocznej możecie przeczytać pierwszy numer jego najnowszego magazynu Tygodnik Wyklętych.

9 komentarzy:

  1. Czekałam na rozdział i się doczekałam! Teraz czekam na moment gdzie nowi profesorowie dowiedzą się z kim będą dzielić mury Hogwartu:)
    Radości z pisania!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba mogę wypowiedzieć się w imieniu naszej dwójki, że my z kolei czekamy, jak zostanie przyjęty jeszcze jeden nowy nauczyciel. ;)

      Usuń
  2. Bardzo ciężko jest się do czegoś przyczepić w tym opowiadaniu. Jest super pod względem technicznym i fabularnym. Jeszcze przez was stanę się fanką Dramione hahah.
    Podoba mi się postać Draco. Chyba już wspominałam pod którymś rozdziałem, że jest bardzo naturalny. Wciąż wiernie spełniający wolę ojca, odnoszący się do przyjaciół z pewnym dystansem, ale też na swój sposób wrażliwy. Natomiast kreacja Hermiony idzie w intrygującym kierunku. Jej zachowanie do Luny w pewien sposób mnie zdziwiło. Granger w końcu słynęła z wielkiej tolerancji i wgl, ale jednak jak się zastanowiłam chwilę, to przemówiła do mnie ta Hermiona. W końcu Luna ją uraziła w pewien sposób (chociaż osobiście zgadzam się z Luną, nie można odebrać Hermionie inteligencji, ale w końcu wiedzę ciągnęła głównie z książek). Zastanawia mnie też postać Notta, bo szczerze mówiąc, nie pamiętam go zbytnio z książek, a widzę go już w kolejnym rozdziale.
    Pozdrawiam,
    Golden

    PS: Czy można zaprenumerować Tygodnik Wyklętych? Bo super gazeta, jak coś to będę oczekiwać sowy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nott pojawił się w książce kilka razy, więc ciężko nam było podpierać się kanonem, kiedy myślałyśmy nad koncepcją tej postaci, ale ostatecznie chyba dobrze się stało. Im mniej go w kanonie, tym lepiej dla nas, bo możemy się nim bawić. ;)

      Okiem Notta, przy okazji zaprezentowania światu tygodnika, zostało zaktualizowane. Cholernik z tego Teodora! Chce tysiąca galeonów i ani knuta mniej. Nie mamy nawet jak przemycać nowych numerów, bo do nas też nie wysyła materiału. :( Ale obiecał, że czasem zarzuci jakimś artykułem, a jeśli ktoś będzie chciał artykuł na konkretny temat, przemyśli sprawę. ;)

      Usuń
  3. Oo, nie wiem co mnie zadziwiło bardziej - Hermiona stalkerka czy Draco zwodzący chłopców ze świata mugoli, zupełnie jakby chciał wykorzystać to zagubienie między światami i dobrać się do ich różdżek :P
    Mam słabość do Notta (ale już to wspomniałam), nie lubię książkowej Luny, ale tutaj kupiła mnie trafnym podsumowaniem kujonki :P i zupełnie nieoczekiwanie liczę na jej większą obecność. Generalnie nie lubię Hermiony, a w fanfiction jakie z nią czytałam najbardziej podobała mi się w paringu z Theo - i chyba też ten jako jedyny wydał mi się przekonujący. Będę fangirlować Notta i tłamsić Draco dopóki mnie do niego nie przekonacie :P (stwierdzam, być może na wyrost, że w kilka lat po jaraniu się Draconem w ff wreszcie oddzieliłam go w głowie od Toma Feltona i w związku z tym na obecną chwilę nienawidzę gada :P). Ciekawa jestem, czy uda wam się mnie przekonać do Dramione, po trzech rozdziałach absolutnie sobie tego nie wyobrażam :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matko, Kareena, zrobiłaś mi dzień. Wieczór w sumie. XD

      Z tym rozróżnianiem Draco od Toma, to nie wiem, jak ze mną jest. Filmowy Malfoy kupił mnie od trzeciej części, a książkowy od szóstej. Lubię obie te wersje, ale nie wiem, czy młodzieńczy fangirl Feltona nie bierze góry nad innymi aspektami. :P

      Teoś będzie, będzie, ale nie wiem, czy damy się namówić na zmianę shipu. Fabularnie dałoby się to zmienić (możemy dawać nadzieję do pewnego momentu, gdzie już byłoby to niemożliwe :P), a i nowy bohater może namieszać, ale... Dzielnie będziemy walczyć o dramione do ostatniego kucyponka z krainy słodyczy!

      Usuń
  4. Zacznę od końca, bo jeszcze pamiętam - nowy szablon piękny, chociaż nie narzekałam na stary bo też mi się podobał. :)
    Co do rozdziału - podoba mi się, że połączyłyście kilka wydarzeń, przeżycia Draco, spotkanie z Nottem, Hermionę i Lunę. Lecę czytać kolejny rozdział ^.

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy